Wpisy archiwalne w kategorii

100 i więcej

Dystans całkowity:45534.84 km (w terenie 2269.00 km; 4.98%)
Czas w ruchu:2204:26
Średnia prędkość:20.66 km/h
Maksymalna prędkość:84.00 km/h
Suma podjazdów:339664 m
Maks. tętno maksymalne:207 (103 %)
Maks. tętno średnie:167 (83 %)
Suma kalorii:793962 kcal
Liczba aktywności:367
Średnio na aktywność:124.07 km i 6h 00m
Więcej statystyk
Dystans110.71 km Teren14.00 km Czas05:30 Vśrednia20.13 km/h VMAX67.00 km/h Podjazdy1695 m
Temp.33.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Pora na Beskid Niski.
Piękna pogoda zmusiła mnie do wymyślenia jakiejś trasy z dala od Rzeszowa- brak mi motywacji do jazdy w kółko po tych samych terenach. Dzisiaj pojeździłem po nowych terenach, m.in. Beskidu Niskiego.Już od rana panował upał: o godz. 9 było 26 stopni. Na początek znana trasa przez Głowienkę i Wrocankę. Byłem nie daleko Dukli, więcej stwierdziłem, że podjadę do Iwli :) Czekał mnie pierwszy konkretny podjazd i dziurawy zjazd. W Iwli mam do odwiedzenia tamtejszy wodospad "Przy młynie". Jest tam skrzynka GC, więc trafiam bez problemu. Nad wodą odpoczywam i jem. Jadę do Dukli- w Rynku robię zakupy. Jadę dalej przez Jasionkę do Lubatowej. Wspinam się sympatyczną szutrówką, by na szczycie podziwiać fantastyczne widoki. Spotykam lekarza z uzdrowiska w Rymanowie. Chwilę rozmawiamy- nad nami szybują drapieżne ptaki, obok przechadza się jeleń, a do tego te widoki.... Zjeżdżam do Bałucianki i za Królikiem Polskim szukam kamiennej cerkwi z XVII w. Znajduje się ona w dawnej wsi Królik Wołoski i trudno ją dostrzec z głównej drogi. Z pomocą przychodzi mi mapa w gpsie. Cerkiew jest fantastyczna- robi niesamowite wrażenie. Mimo, że w ruinie, to jest piękna na swój sposób. Dość długo focę i wracam do Królika Polskiego. Wjeżdżam w drogę- oczywiście nie tą co trzeba i prawie topię się w błocie. Odnajduję drogę, której szukałem i znowu się wspinam- wypatruję misia o którym ostrzega stosowna tabliczka :) Misia nie spotkałem- może to lepiej :D Znowu drogą ze wspaniałymi widokami jadę do Wisłoczka. Tam też jest wodospad, ale oznakowanie to tragedia. Po przejechaniu miejscowości znajduję tablicę z mapką i dowiaduję się, że wodospad już minąłem. Kilka km podjazdu sprawia, że rezygnuję- jest powód by tu jeszcze wrócić. Jadę do Puław, ale dość szybko wracam i jadę do Sieniawy- szykuje się jakaś impreza- mnóstwo aut i motocykli się zjechało. Teraz najnudniejszy odcinek Besko- Wróblik Szlachecki-Targowiska-Krosno. Trasa dość mnie wymęczyła, ale bez tragedii. Upał był taki, że po otworzeniu samochodu prawie zemdlałem- jedyne 60 stopni :D

Wiatraki jakieś niemrawe. © miciu222145

Widoki co raz ciekawsze. © miciu222145

Okazała Cergowa. © miciu222145

Iwla- wodospad. © miciu222145

Odpoczynek nad wodą. © miciu222145

Rynek w Dukli. © miciu222145

Przed Bałucianką jest pieknie. © miciu222145

Bałucianka- Kościól. © miciu222145

Królik Wołoski- cerkiew. © miciu222145

Zbliżenie. © miciu222145

Wnętrze. © miciu222145

Resztki stropu. © miciu222145

Ołtarz ? © miciu222145

Ruiny dzwonnicy. © miciu222145

Przed wejściem. © miciu222145

Kościół w Króliku Polskim. © miciu222145

Wnętrze kościoła. © miciu222145

Fajne ostzreżenie. © miciu222145

Mały bonusik na koniec. Pieszo na Tarnicę- czyli jak ekipa BS zamieniła rowery na trapery :D Byliśmy tam w sobotę.

Cel wycieczki. © miciu222145

Gdzieś w okolicy Rozsypańca. © miciu222145

Przed Haliczem. © miciu222145

Już nie daleko. © miciu222145

Krzyż na szczycie. © miciu222145
Dystans135.57 km Teren15.00 km Czas06:45 Vśrednia20.08 km/h VMAX55.00 km/h Podjazdy1694 m
Temp.25.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Łatwo nie było, czyli po Pogórzu Przemyskim.
Kategoria 100 i więcej
Miałem wymyślona trasę, ale z racji, że była dość ciężka, to pasowało podjechać choć kawałek bliżej, bo inaczej bym się zajechał. Zapakowałem więc rower do samochodu i podjechałem sobie do Nienadowej. Poranek był kiepski, co chwilę padało, a ja i tak nie odpuściłem. Na miejscu pojawiło się słonko i zrobiło się duszno- nie wróżyło to nic dobrego. No nic, trzeba ruszać, na początek 10 km asfaltu: Nienadowa-Iskań-Brzuska. Odbijam w lewo i całkiem fajną szutrówką jadę dalej. Niepokój budzi droga, która z każdym metrem jest co raz gorsza- w końcu jadę błotem po wycince, chociaż użycie słowa jadę jest trochę na wyrost. Na szczęście moja droga odbija w prawo i jedzie się całkiem sympatycznie. Nie trwa to długo, bo znowu tonę w glinie, po wycince oczywiście. Koła ledwo się kręcą, nie mieszczą się w widelcu i ramie. Docieram na skraj lasu i od razu znajduję punkt pierwszy "do zaliczenia". Jest to cerkiew w dawnej wsi Chyrzynka. Ostatnio coś się ruszyło i powymieniali okna oraz zabezpieczyli obiekt przed dewastacją. Dzięki temu nie zobaczyłem wnętrza, które właśnie obejrzeć chciałem. Ogarniam rower i ruszam dalej- błoto lata jak szalone :D Cały czas wzdłuż Sanu: Chyrzyna-Kupna-Mielnów-Krasice-Krasiczyn. Jeszcze Dybawka, Prałkowce i Przemyśl. Trochę kręcę się po mieście i jem obiad. Troszkę pokropiło, ale znowu pokazuje się słońce: Pikulice-Fredropol-Sierakośce-Nowe Sady- jedzie się ciężko, bo cały czas pod wiatr. Podjazd do Kalwarii Pacławskiej mocno mnie wymęczył- ledwo doszedłem do siebie, ale po odpoczynku jechało się tragicznie. 80 km i nadszedł kryzys, mocy brak i ledwo jadę. Szlak niebieski jest świetny, a widoki prze fajne. Nie wiem jakim cudem, ale dotarłem do Arłamowa. Po 10 km jedzie się ciut lepiej, ale czuję, że za chwilę jak mnie skurcze złapią, to zesram się ze szczęścia. Przez Graziową docieram do dawnego lotniska w Krajnej. Niestety teren grodzą, a kwestią czasu jest, kiedy założą bramy. Dalsza jazda to poezja: kilka km w dół do samej Birczy :D Znajduję sklep, robię zakupy. Wypiłem Blacka, trochę podjadłem i byłem w szoku- czuję się jak nowo narodzony ! Jeszcze 20 km i mogę świętować ukończenie trasy, ale szykowały się kłopoty. Już w Krajnej widziałem burzę, stacjonującą gdzieś koło Dubiecka, a ja pchałem się prosto na nią. Nie musiałem długo czekać i jechałem już w lekkim deszczyku. Później lekki już nie był, więc mokłem i z góry i z dołu. Sufczyna i Brzuska, nwet nie wiem, kiedy tam przejechałem- nadchodziła kolejna chmura, ale byłem tak blisko, że mnie nie interesowała. Gdy tylko wsiadłem do samochodu rozpadało się....





Bociek. © miciu222145

Zakole Sanu. © miciu222145

Nic, tylko jechać. © miciu222145

Chyrzynka- cerkiew, niestety zamknięta. © miciu222145

Z wizytą w Przemyślu. © miciu222145

Odrestaurowany dworzec, a w środku poezja, jak pięknie. © miciu222145

Szlak architektuty drewnianej- Fredropol. © miciu222145

Kalwaria Pacławska. © miciu222145

Było strasznie ciemno, więc ruszone :/ © miciu222145

Rzut okiem na Ukrainę. © miciu222145

Fajnie tu. © miciu222145

Komentarz zbędny. © miciu222145

No to lecimy- Krajna. © miciu222145

W tym kierunku widoki lepsze. © miciu222145

Za sucho nie jest :D © miciu222145

Radzio jest, więc wracamy. © miciu222145
Dystans120.16 km Teren30.00 km Czas06:16 Vśrednia19.17 km/h VMAX67.00 km/h Podjazdy2125 m
Tętnośr.137 TętnoMAX189 Kalorie 3587 kcal Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Ciekawie i z przygodami.
Kategoria 100 i więcej
Chłopaki znaleźli info o skałkach w okolicy Woli Komborskiej i postanowili odwiedzić to miejsce. Ekipa była czteroosobowa: Włochaty, Acek, Sebol i ja. Zbiórka o 8 koło tunelu i po krótkich ustaleniach ruszamy: Rzeszów/Zalew/Zwięczyca-Boguchwała-Lutoryż-Grochowiczna. Zjeżdżamy czarnym szlakiem do Czudca, gdzie robimy zakupy i krótki postój. Dalej uderzamy żółtym szlakiem w stronę Zaborowa. Mijamy Glinik Charzewski i czarnym docieramy do Gwoździanki. Zjeżdżamy do Niebylca i kierujemy się na Konieczkową i Lutczę. Znowu zakupy- Seba tak upycha "izotonik" w plecaku, że przebija puszkę i zalewa cały plecak :D Dawno na Strzałówce nie byłem, więc troszkę błądzimy w poszukiwaniu odpowiedniej drogi. Miejscowi pomagają i wbijamy w teren. Początek lajtowy, jednak później pojawia się błoto i mocne podejście. Mocno sponiewierani słońcem docieramy wreszcie na szczyt. Znowu postój i dalsze planowanie. Zjeżdżamy do Woli Jasienickiej- tereny mocno przypominają Bieszczady :) Wjeżdżamy na asfalt w Woli Komborskiej i zaczynamy poszukiwania Maczugi- znajdujemy ją dość szybko. Jednak Konfederatka z racji swojego nietypowego kształtu wzbudza większą ciekawość. Szukamy trochę dłużej, ale i ją w końcu znajdujemy. Po przerwie ruszamy dalej- przez Jasienicą Rosielną do Domaradza. Artur (Acek), a właściwie jego mięśnie mają dość i wraca asfaltem do domu. My fundujemy sobie kolejny, upalny podjazd do Baryczy, gdzie odbijamy na Gwoźnicę- z południowego wschodu nadciągają ciemne chmury- może nas ominą. Jesteśmy mocno głodni, a sklepy pozamykane. W pewnym kiosku pytamy o jakiś otwarty sklep. Sprzedawca idzie do domu po klucze o otwiera specjalnie dla nas sklep, który mieści się tuż obok. Wykupujemy cały zapas wczorajszych pączków, jakieś płyny i posileni jedziemy dalej. Wspinamy się na Wilcze, jednak przechodząca obok burza, skutecznie skróciła nasz pobyt na szczycie. Szalona jazda w terenie wywołuje uśmiech na twarzy, jednak Włochaty nie miał powodów do radości. Jakiś badyl zaatakował tylną przerzutkę- urwany hak i górne kółeczko zdekompletowane. Myślimy co tu zrobić, gdy nagle przypominam sobie o haku, który zapobiegawczo wrzuciłem do plecaka. Pochodzi on z ramy BH, ale wystrugałem z niego hak do Radona. Jak się okazuje, pasuje również do Gianta :D Skręcamy wszystko do kupy i jedziemy dalej- deszczyk delikatnie schładza nasze rozgrzane głowy. Docieramy na Zimny Dział i świeżutkim asfaltem zjeżdżamy do Straszydla. Później podjazd na Przylasek i zjazd do Budziwoja. Przez Drabiniankę na Zalesie po hak i do domu.

Krótki postój w Czudcu. © miciu222145

Żółty w Zaborowie. © miciu222145

Zaborów. © miciu222145

Okolice Gwoździanki. © miciu222145

To chyba ja :D © miciu222145

Na Strzałówkę dotrzeć nie było łatwo. © miciu222145

Ma Strzałówce. © miciu222145

Patriotycznie. © miciu222145

Z Maczugą. © miciu222145

Konfederatka. © miciu222145

Dzielna maszyna. © miciu222145

Tak, jestem zły. © miciu222145

Przewala się burza.... © miciu222145

Włochaty z trzaskiem kończy jazde. © miciu222145
Dystans152.30 km Teren4.00 km Czas06:46 Vśrednia22.51 km/h VMAX60.00 km/h Podjazdy1732 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Zdążyć przed deszczem.
Kategoria 100 i więcej
Był to wypad, który gdzieś tam w głowie miałem, czekałem tylko na dogodny moment, by go zrealizować. Pogoda miała się dzisiaj posypać, ale dopiero po południu, więc z rana sobie wstałem i o godz. 8 wyjechałem. Słoneczko przypiekało, wiatr nieźle sobie poczynał, ale jechało się dobrze. Na początek klasykiem na Czarnorzeki, czyli: Rzeszów/Zalew/Budziwój-Siedliska-Lubenia-Babica-Wyżne-Połomia-Baryczka-Niebylec-Jawornik Niebylecki-Lutcza-Krasna-Węglówka-Czarnorzeki. Na tej trasie miałem postój w Niebylcu i w Krasnej z widokiem na Suchą Górę. Spod Prządek zjechałem do Korczyny i przez niewielkie wzniesienia kierowałem się na Haczów: Korczyna-Iskrzynia-Haczów. To w Haczowie znajduje się cel mojej wycieczki- największy w Europie drewniany Kościół gotycki z końca XIV wieku. Jest on wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kościół oczywiście zwiedziłem i udałem się w drogę powrotną, ale żeby łatwo nie było, to wybrałem się na kilka podjazdów. Najpierw musiałem znaleźć się w Brzozowie: Haczów-Trześniów-Bułów-Turze Pole-Brzozów. Dalej bocznymi drogami na Izdebki i tamtejsze serpentyny. Jednak w Przysietnicy remont drogi troszkę mi miał pokrzyżować plany, ale z rowerem czasem rowem przebrnąłem i jakoś się przebiłem do asfaltu. Dalej czekał mnie podjazd, ale zjazd serpentynami wynagrodził trudy- nawroty z prędkością prawie 40 km/ h to jest to! Zjechałem do Hłudna i musiałem zdecydować co dalej. Wybrałem wariant bardziej z górki, czyli Nozdrzec i Dynów. Gdy byłem w Dynowie, nadciągnęły ciemne chmury i zerwał się porywisty, zimny wiatr. Na liczniku 113 km, więc trzeba jechać pod wiatr przez kolejne 40 km. W centrum Dynowa posiłek i czas ruszać. Jadąc w kierunku Harty i Piątkowej nie miałem szans rozpędzić się więcej jak 20 km h, a czasem nie dało się więcej jak 15. Dojechałem do Błażowej i wiedziałem, że już nie daleko, ale chmury były coraz mniej fajne. W Borku Starym rozpoczynam podjazd na Królkę- tam to się zajechałem na amen. Jednak pogoda i bliskość Rzeszowa motywuje do jazdy: Kielnarowa-Tyczyn-Biała/Rzeszów. Ostatnie 40 km, to była męka, ale kilometry leciały i to było najważniejsze- po 40 minutach od mojego powrotu, rozpadało się. Podczas jazdy jakoś tego nie czułem, ale po powrocie mięśnie miałem strasznie zesztywniałe- temperatura spadła do 10 stopni, a ja śmigałem na krótko :D

Postój z widokiem na Suchą Górę. © miciu222145

Zamek Kamieniec. © miciu222145

Trzy atrakcje na jednej fotce- jakie ? © miciu222145

Oto one. © miciu222145

Z widoczkiem na Cergową. © miciu222145

Kościół w Haczowie- XIV wiek. © miciu222145

Nawa boczna. © miciu222145

Unikalne polichromia. © miciu222145

Wnętrze. © miciu222145

Dwór w Trześniowie- XIX wiek. © miciu222145

Remonty już za mna. © miciu222145

Serpentyny w Izdebkach. © miciu222145

Przywitanie z Sanem w Dynowie. © miciu222145
Dystans103.23 km Teren5.00 km Czas05:17 Vśrednia19.54 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy981 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 6.
Wstajemy dość wcześnie, w okolicach 7. Jak do tej pory jedyna noc, kiedy naprawdę się wyspałem. Ruszamy szlakiem w stronę gór, gdzieś na punkt widokowy. Jedziemy na pusto, więc idziemy jak wiosenna burza. Seba tak napierał, że po 2 km urwał szprychę. Wracamy do namiotów i próbujemy ogarnąć tą awarię. Szprychę okręcamy wokół innej, bo od strony kasety nie da się jej wyciągnąć. Demontujemy błotnik, o który krzywe koło mocno ocierało. Wreszcie koło 10 wyjeżdżamy, ale i tak wstępujemy jeszcze do sklepu- słońce strasznie przypieka. Lekki zjazd doprowadza nas do miasteczka Moisei. Tam targ odbywał się na przelotowej drodze: kramy, konie, samochody porozrzucane byle gdzie, spacerujące zwierzaki i głośna muza, gdzie my jesteśmy ? Jakiś inny świat :D Za Sacel zaliczamy ostatni podjazd serpentynami, a przynajmniej tak nam się wydawało. W straszliwym upale docieramy na przełęcz. Tam jemy i pijemy, a Seba brata się z miejscowym kundelkiem. Piesio tak nas polubił, że na zjeździe bardzo długo biegł za nami- smutny był to widok.
Ponad 30 km zjazdu dało nam wytchnienie i już myśleliśmy, że ostatnie kilometry do Bistrity miną spokojnie. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podjazd. W pełnym słońcu, przez ok. 5 km jechaliśmy na wysokich obrotach, pod koniec myślałem, że zemrę. Wszyscy przeżyli i na szczycie zrobiliśmy postój w cieniu. Do samego miasta prowadził już tylko zjazd. W mieście bardzo duży ruch, a my musimy przez całe przejechać. Z pewną niepewnością zaglądamy pod Kauflanda. Samochód mocno zakurzony, ale stał na swoim miejscu :)

Z Pietrosulem w tle. © miciu222145

Seba znów nabroił. © miciu222145

Można, a nawet tak trzeba. © miciu222145

Trzeba to ogarnąć. © miciu222145

Jadymy przez wioski. © miciu222145

Odpoczynek na podjeździe. © miciu222145

Włochaty walczy. © miciu222145

Opuszczamy region Maramures. © miciu222145

Ciekawa brama. © miciu222145

Seba znalazł koleżankę. © miciu222145

Cieniutkie deseczki nie budziły zaufania. © miciu222145

Finalny napis. © miciu222145


Małe podsumowanie.

Jeśli ktoś chce tanio poznać jakiś kraj, to Rumunia jest do tego idealna. Mega dziurawe, ale właśnie remontowane drogi zniechęcają, ale przy odrobinie szczęścia od auta nic nie opadnie, a koła będą całe (więcej jest punktów z wulkanizacją, jak sklepów). Rumuńscy kierowcy jeżdżą bardzo szybko, wyprzedzają gdzie tylko się da, ale absolutnie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń- mijali nas szerokim łukiem i ciągle trąbili, czasem bez powodu.
Najlepiej zabrać ze sobą kartę płatniczą, albo euro- kurs jest bardzo korzystny. Sklepów nie brakuje, ale wygodniej jest wybierać supermarkety, nie trzeba nic mówić :D Na tych drogach opony rowerowe o niskim profilu raczej będą się kiepsko spisywać, bo dziur jest mnóstwo. Moje o szerokości 1.75 były chyba optymalne.
Ludzie są bardzo spokojni i przyjacielscy, a Policja potrafi się bawić sygnałami pod jakimś wiejskim barem :D Na drogach jest mnóstwo konnych zaprzęgów, spotkanie ciągnika jest wydarzeniem dnia. Im bardziej pofałdowany teren, tym trudniej znaleźć miejsce na namiot, każdy wolny kawałek jest ogrodzony.
To pisałem ja- Miciu vel. Mielony :D
Dystans110.86 km Czas05:32 Vśrednia20.03 km/h VMAX50.00 km/h Podjazdy1021 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 5.
Rano wszystko było mokre i za ciepło też nie było. Spałem " z górki", więc w nocy co chwilę nurkowałem w śpiworze :D Ogarniamy się i jedziemy- kontynuujemy podjazd, który zaczęliśmy wczoraj, ale dzisiaj pokonamy ponad 80 km, a w sumie prawie 150 km :D Dziurawa droga trochę denerwuje, ale dzięki niej mam pamiątkę w postaci zgubionej tablicy rejestracyjnej. Po ok. 20 km docieramy do miasta Vatra Dornei- robimy grubsze zakupy i jedziemy dalej. Przez kawałek, pierwszy raz jedziemy drogą bez dziur i z poboczem nawet :D Kawka na stacji wywala oczy na wierzch i jedzie się dużo lepiej. Lekko pofałdowaną drogą jedziemy, aż do zjazdu za miejscowością Iacobeni. Do tej pory Seba gubił różne rzeczy, tym razem zaszalał. Prawie zgubił wszystko co miał, razem z bagażnikiem :D Jakoś ratujemy sytuację zipami i ruszamy dalej, drogą, która jest coraz gorsza. Z każdym kilometrem podjazd daje w kość coraz bardziej, a pogoda się psuje. Nadciągają ciemne chmury i pojawiają się pierwsze krople deszczu, ale słońce nie daje za wygraną. Na serpentynach poznajemy ciężar naszych bagaży, ale ciągniemy mocno do przodu, bo zaczyna padać. Już za chwileczkę, już za momencik i jest, najwyższy punkt wyjazdu- Przełęcz Prislop- 1416 m, mój nowy rekord wysokości, zdobyty na rowerze. Gdy tylko docieramy na szczyt, rozkręca się burza i atakuje gradem. Mamy czas na odpoczynek. Gdy pogoda się uspokaja, robimy foty i ruszamy w dół, pięknymi, dziurawymi serpentynami. Jest mokro i z początku zimne powietrze robi się duszne. Spotykamy terenówki z Gdańska i pędzimy dalej, zostawiając burzę za nami. Docieramy do miasta Borsa, gdzie kierujemy się za znakami prowadzącymi na camping. Boczna droga, to po prostu szutrówka, a camping, to ogródek za domem. Polacy już tam byli, a następni pojawiali się co chwilę. Burzowe chmury znikają, robi się fajniutko, można wszystko wysuszyć. Na początek właściciel rzucił zaporową cenę, ale utargowaliśmy trochę. Wieczorem integrujemy się do późna. Po dzisiejszym dniu rowery w końcu się wybrudziły, a zacisk hamulca, czarny od klocków, wskazywał na ciężkie zjazdy.

Wilgotny poranek. © miciu222145

Znalezisko. © miciu222145

Droga nie rozpieszcza. © miciu222145

W mieście. © miciu222145

Szok- równa droga. © miciu222145

Gapowicz. © miciu222145

Seba znowu coś chciał zgubić :D © miciu222145

Koszulka wylądowała w rowie. © miciu222145

Robi się ciekawie. © miciu222145

Widoki na podjeździe. © miciu222145

Przeł. Prislop. © miciu222145

Wszyscy dotarli. © miciu222145

Zacne widoki. © miciu222145

Monastyr na szczycie. © miciu222145

Miasto jest fajnie połozone- powrót z zakupami. © miciu222145

Suszenie namiotów. © miciu222145
Dystans102.95 km Czas05:30 Vśrednia18.72 km/h VMAX51.00 km/h Podjazdy1110 m
Temp.30.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 4.
Budzimy się rano mocno nie wyspani. Seba tak chrapał, że chyba tylko jemu to nie przeszkadzało. Lekkie śniadanko i rozpoczynamy kolejny dzień kręcenia. Początek, to ciągła jazda wzdłuż jeziora, co pod koniec było już trochę nudne- jechaliśmy tak przez 35 km. Jest trochę podjazdów, ale bez jakiejś masakry: Potoci-Ruginesti-Buhalnita-Hangu-Poiana Largului. W tej miejscowości znajduke mega wywalony w kosmos wiadukt, na którym łączą się cztery ważne drogi. Tuż obok niego znajduje się "Diabelski kamień"- Piatra Dracului. Noramlnie wystaje ponad lustro wody, jednak stan wody był tak niski, że gdzieś w oddali płynęła jedynie rzeka. Tak to powinno wyglądać. Zjechaliśmy pod wiadukt i tam zrobiliśmy sobie piknik z zakupionym wcześniej żarciem. Czas płynie nieubłaganie, więc trzeba się zbierać- zaczynamy podjazd, którego część przejedziemy dzisiaj, dokładnie 65 kilometrowy odcinek :D Topoliceni-Ruseni-Galu-Savinesti-Frumosu-Farcasa-Borca-Madei, pogoda tak nas rozleniwia, kilometry przybywają opornie, że kupujemy browary, żarcie i rozkładamy się nad rzeką i przez 2 h oddajemy się błogiemu lenistwu-Lunca-Pietroasa-Brosteni- jemy obiad i spotykamy Polaków z Krakowa, Satu Mare-Cojoci-Chiril. Ładnych kilkadziesiąt kilometrów szukaliśmy miejsca na nocleg, jednak każdy kawałek płaskiego terenu był odgrodzony, albo znajdował się w centrum wioski. Droga, to była inna historia- dziury, betonowa nawierzchnia i resztki wiekowego asfaltu- auta gubiły tam rejestracje :D Postanowiliśmy rozbić się tuż poniżej drogi nad rzeką Bistrita. Kilka metrów od namiotu mieliśmy czyściutki strumyk.

Jezioro. © miciu222145

Z widokiem na jezioro. © miciu222145

Lecim pod górkę. © miciu222145

Jazda idzie opornie- robimy piknik. © miciu222145

Izotoniki. © miciu222145

Może by zadzwonić ? © miciu222145

Fajowski wiadukt. © miciu222145

Miciu i wiadukt, a moze wiadukt i Miciu ? © miciu222145

Ta mróweczka, to ja. © miciu222145

Diabelski kamień- powinien być w wodzie do połowy. © miciu222145

Rozwidlenie. © miciu222145

Lecimy dalej. © miciu222145

Odwiedziny w monastyrze. © miciu222145

Wreszcie coś konkretnego. © miciu222145

Kolejna miejscówka. © miciu222145

Lodówka. © miciu222145
Dystans116.40 km Czas06:18 Vśrednia18.48 km/h VMAX46.00 km/h Podjazdy1524 m
Temp.30.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 3.
To była chyba najchłodniejsza noc, do tego mnóstwo wilgoci i ślimaki oraz mrówki, które oblazły rowery. Słonko znowu ładnie grzeje, a Seba zamienia sakwy i po 400 m musi wszystko mocować od nowa :D Wczoraj rozpoczęliśmy podjeżdżać, więc dzisiaj mieliśmy ciekawy początek- 19 km pod górę. Podjazd prowadzi nas prosto na przeł. Bucin na wysokości 1287 metrów. Tam odpoczywamy przed dalszą drogą. Dalszy zjazd zalesionymi serpentynami jest mocno chłodny, ale jakoś to przeżyliśmy i docieramy do płaskiej i trochę nudnej drogi. Przez Borzont i Joseni docieramy do miasta Gheorgheni. Tam nieco błądzimy przez marne oznakowanie, a szukaliśmy Kauflanda oczywiście :D
Znowu poważniejszy posiłek i przerwa- upał staje się nie do zniesienia. Czeka nas kolejny podjazd na prawie identyczną wysokość jak poprzednio. Tym razem na zjeździe czeka nas największa atrakcja dnia dzisiejszego- wąwóz Bicaz. Robi niesamowite wrażenie, które psują nieco tłumy i wszechobecne kramy. Tam okazuje się, że tarcza 160 mm i spiekane klocki to za mało, żeby zatrzymać 100 kg pędzące w dół. W ten magiczny sposób palę przednie klocki i zaczynają wyć przy hamowaniu. Dalej jest jeszcze stromiej, do tego dochodzą serpentyny, coś pięknego :)
Docieramy kolejno do Bicaz Chei i Bicazu Ardelean. Dalej jest Lunca i miejscowość Bicaz. Pora na zakupy i szukanie noclegu. Szału nie ma, nawet pewien camping oferuje niesamowite warunki do rozbicia namiotu- spadek prosto do jeziora. Tuż obok na szczęście są domki i po krótkiej walce na języki dostajemy 3 osobowy pokój w domku. Całość mieści się na d jeziorem Bicaz (Izvorul Muntelui). Jak zwykle pichcimy, ogarniamy się i idziemy spać- tym razem Seba był "gwiazdą" tej nocy :D


Kawałek zjazdu wąwozem Bicaz


Wszędobylskie ślimaki. © miciu222145

Chciał zechlać Sida. © miciu222145

Profesjonalne podpórki. © miciu222145

Z dołu przyjechaliśmy, a końca podjazdu nie widać. © miciu222145

Po polskiemu proszę. © miciu222145

Widoczki zacne. © miciu222145

Trzech śmiałków z Rzeszowa. © miciu222145

Czas na obiad. © miciu222145

Na Sebę można liczyć :D © miciu222145

Atrakcja dnia- wąwóz Bicaz. © miciu222145

Jest cudnie. © miciu222145

Strome serpentynki. © miciu222145

Rumuński klasyk na postoju. © miciu222145

Tama na jeziorze Bicaz. © miciu222145

Nocleg znaleziony. © miciu222145
Dystans107.19 km Czas05:25 Vśrednia19.79 km/h VMAX55.00 km/h Podjazdy934 m
Temp.30.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 2.
W nocy raczej się nie wyspaliśmy. Zaraz na początku tuż przy naszym namiocie pojawiła się jakaś bestia (zwierzozwierz), groźnie powarczała tuż za naszymi głowami, ale w końcu sobie poszła. Jednak byliśmy tak wydygani, że raczej czuwaliśmy niż spali. Później też było wesoło, bo jakiś duży konar spadł tuż obok nas, do tego co chwilę coś łaziło koło namiotów- w lesie mogliśmy się tego spodziewać. Poranek był rześki, a że czekał nas od razu zjazd, to trzeba było się lepiej ubrać. W miejscowości Teaca robimy postój na śniadanie. Słonko ładnie przygrzewa, a lokalni mieszkańcy próbują do nas zagadywać, co przynosi różne skutki- ogólnie ludzie spokojni. Po śniadanku ruszamy dalej i od razu atakujemy podjazd serpentynami. Tuż przed zjazdem pijemy kawę i przez miejscowości Lunca i Santo docieramy do większego miasta- Reghin. Dopadamy Kauflanda i robimy zakupy, jednocześnie jemy też obfitszy posiłek, zapijając wszystko złocistym napojem. Tutaj również jesteśmy atrakcją i co chwilę ktoś nas zagaduje- upał doskwiera co raz bardziej. W opuszczeniu miasta pomaga nam mój mały satelitarny pomocnik. Czeka nas kolejny podjazd, również urozmaicony w serpentyny: Beica de Jos-Nadasa-Chiheru de Jos-Chiheru de Sus. Na zjeździe przy prędkości ok. 50 km/h przybijam "piątkę" jakiemuś dzieciakowi- rękę myślałem, że mi urwie :D Eremitu-Sacadat i Sovata. Robimy zakupy i musimy szukać miejscówki na nocleg. Tuż za miejscowością Praid znajdujemy zjazd nad rzekę i tam postanawiamy spędzić kolejną noc, tym razem w towarzystwie mrówek. Dużym plusem była czyściutka rzeka płynąca tuż obok- można się umyć i schłodzić browary :D

Senny poranek. © miciu222145

Śniadanko. © miciu222145

A któż to tak pędzi ? © miciu222145

Kawka stawia na nogi. © miciu222145

Takich zaprzęgów mijaliśmy setki. © miciu222145

Przerwa :D © miciu222145

Rumuńskie krajobrazy. © miciu222145

Charakterystyczne bramy. © miciu222145

Krowy biegały sobie luzem. © miciu222145

Całkiem niezła miejscówka. © miciu222145

Kąpiel w lodowatej rzece. © miciu222145

Coś się jarać nie chciało. © miciu222145
Dystans100.58 km Teren12.00 km Czas04:38 Vśrednia21.71 km/h VMAX55.00 km/h Podjazdy1070 m
Temp.18.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Wspólne otwarcie sezonu.
Kategoria 100 i więcej
Pogoda wymarzona na jazdę, chociaż rano w krótkich spodenkach było z lekka chłodnawo- było koło 9 stopni jak wyjeżdżałem. Na początek trochę samotnej jazdy: Rzeszów/Zalew/Zwięczyca-Boguchwała-Racławówka-Niechobrz-czerwonym szlakiem pod Krzyż milenijny-Niechobrz-Racławówka-Rzeszów. Po godzinie 12 ruszyliśmy w dość sporej ekipie na ognicho- było ok. 30 osób: Zalew/Lisia Góra/Zwięczyca-Boguchwała-Lutoryż-Grochowiczna. Na miejscu czekał Dziuraka z rozpalonym ognichem. Jak to na ognichu, spotkaliśmy sporo nie widzianych dawno znajomych- zjawiła się spora ekipa BS, z tego co policzyłem to aż 11 osób :) Powoli towarzystwo zaczęło się rozjeżdżać- ja pojechałem z Arturem, Magdą i Marcinem bodajże: Czudec-Wyżne-Babica-Lubenia-Siedliska-Budziwój/Zalew/Rzeszów.

Na czerwonym szlaku. © miciu222145

Polne klimaty. © miciu222145

Kościół w Zgłobniu. © miciu222145

Nie wiem czy Kundello mnie nie zatłucze, ale wrzucam kilka jego fot.
Ekipa BS nad Zalewem. © miciu222145

Czekamy na podjeździe. © miciu222145

Przy ognisku. © miciu222145
© 2017 Exsom Group, LLC. All Rights Reserved. Terms of Service · Privacy Policy · DMCA · System Status