Wpisy archiwalne w kategorii
Rumunia
Dystans całkowity: | 2658.82 km (w terenie 32.00 km; 1.20%) |
Czas w ruchu: | 148:02 |
Średnia prędkość: | 17.96 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Suma podjazdów: | 18626 m |
Suma kalorii: | 59922 kcal |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 110.78 km i 6h 10m |
Więcej statystyk |
Dystans134.35 km Teren2.00 km Czas07:14 Vśrednia18.57 km/h VMAX40.00 km/h Podjazdy230 m
Kalorie 3200 kcal Temp.34.0 °C
Dzien 11. Bułgaria? Nie dzisiaj.
Odprawiamy codzienny rytuał, czyli zwijanie bazy, mycie i jazda do sklepu. Tam świeże pieczywo i śniadanko z kawką. Od rana przypieka, ale będzie płasko, więc może nas mocno nie sponiewiera. W Turnu Magurele odbijamy w stronę Dunaju i promu do Bułagarii. Tereny mało ciekawe, do tego śmierdząca fabryka jakiejś chemii i tiry. Spóźniamy się o 4 minuty, a następny prom za 3 godziny, chyba sobie jaja robią. Postanawiamy jechać dalej wzdłuż Dunaju do następnej przeprawy, czyli mostu w Giurgiu. Okolica raczej przyjemna, ludzie nastawieni pokojowo. Spotykamy chyba małżeństwo z Francji- jadą obładowani ze Stambułu do Francji. Później mamy okazję podziwiać domowe wypalanie cegieł. W miejscowości Slobozia, tuż przed Giurgiu, robimy zakupy i szukamy miejscówki. Szukamy dość długo, ale udało się i tym razem. Bardzo szybko chowamy się do namiotów, bo plaga komarów nie daje żyć.
Prom uciekł.
Budowanie pieca.
Chyba mają dużo słońca.
Dwa miasta, dwa różne kraje na horyzoncie.
Prom uciekł.
Budowanie pieca.
Chyba mają dużo słońca.
Dwa miasta, dwa różne kraje na horyzoncie.
Dystans120.40 km Teren2.00 km Czas06:11 Vśrednia19.47 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy320 m
Kalorie 3000 kcal Temp.30.0 °C
Dzień 10. Znowu płasko.
Wita nas słoneczny poranek, oraz majestatycznie przelatująca czapla. Pora się zbierać. Cały czas towarzyszy nam dopływ Dunaju, rzeka Olt. Po kilkunastu kilometrach docieramy do potężnego zalewu. Mniej więcej do 50 km mamy jakieś podjazdy, później przewaga płaskiego z tendencją spadkową. Im bardziej na południe jedziemy, tym ludzie są dla nas życzliwsi. W barach, czy sklepach bez problemu ładujemy telefony, nabieramy wody, czy dostajemy oferty matrymonialne :D Dogadujemy się różnie, czasem po hiszpańsku, włosku, ale bardzo często zagadują do nas po niemiecku. Czy my wyglądamy na niemców ? Jedzie się fajnie, ale trzeba gdzieś spać. Skręcamy w polną drogę i znajdujemy miejscówkę, tradycja nakazuje, by była przy kukurydzy. Jako, że nieopodal Olt wpada do Dunaju, to w jakiejś knajpie do późna głośno grają, a później pieseły wyją do księżyca. Czasem ktoś obok przejeżdża, ale raczej się nami nie interesują.
Masa wody.
Cmentarz.
Śpiący troll.
Złomiarze.
W sklepie.
Masa wody.
Cmentarz.
Śpiący troll.
Złomiarze.
W sklepie.
Dystans135.80 km Teren2.00 km Czas06:48 Vśrednia19.97 km/h VMAX53.00 km/h Podjazdy1360 m
Kalorie 3500 kcal Temp.28.0 °C
Dzień 9. Transfagarashan.
Rano wstajemy zmarznięci, przynajmniej niektórzy. Mój śpiwór dał radę i było mi cieplutko. Jedzenia nie mamy, więc jedziemy do sklepu, do którego nie dotarliśmy wczoraj. Trasa, która nas czeka jest po prostu piękna. Nie dość, że w dół, to z wąwozami, tunelami i tamą. Jemy śniadanie, suszymy pranie, ładujemy telefony. Odwiedzamy pocztę, a tam sielska atmosfera- deski na podłodze w lichej chałupce, a obsługa siedzi z klientami przy stolikach :D Robi się płasko i opuszczamy wreszcie drogę 7C. Większa przerwa na żarcie w Ramnicu Valcea i jedziemy dalej, cały czas towarzyszy nam woda. Znowu musimy szukać miejscówki. Nad wodą źle, bo mnóstwo robactwa, w polu mnóstwo komarów. Robimy zakupy w mikroskopijnym sklepiku i wybieramy łąkę z dala od drogi, niestety wieczór psują cholerne komary. Ostatnie 20 km bez gps-a, bo prawdopodobnie się przegrzał- miałem już raz taką akcję. Włączył się przed samym noclegiem dopiero.
Dystans87.80 km Czas05:33 Vśrednia15.82 km/h VMAX65.00 km/h Podjazdy2200 m
Kalorie 4800 kcal Temp.10.0 °C
Dzień 8. Droga 7C, czyli Transfogarska zdobyta.
W nocy się rozpadało i przestało dopiero po 9. Zanim się zebraliśmy, było już po 11. Po nocnych opadach rzeki trochę przybrały, więc i przeprawa łatwa nie była. Czas rozpocząć podjazd, który ma 35 km. Wizyta w napotkanym sklepie i ogień. Początek lajtowy, można cisnąć, pojawia się mżawka, czasem pada, nie jest to idealna pogoda na te wysokości, bo robi się zimno. Grześka dziabnął w nogę jakiś dziki pieseł- chyba musi zaglądnąć do lekarza jak wrócimy. Zakręt za zakrętem i wysokości przybywa. Prędkości powoli spadają, bo początkowe 20, zamienia się w 12 km/h. Przestało padać i wyłazi słoneczko, jest fajnie. U podnóża serpentyn spotykamy Polaków, którzy przyjechali tutaj samochodami. Są w szoku, gdy dowiadują się, że przyjechaliśmy tu o własnych siłach. Serpentyny działają na psychikę, bo wyglądają na strasznie strome. Pora zrzucić na młynek i cisnąć z zawrotną prędkością 7-8 km/h. Kierowcy pozdrawiają, swoim rytmem jedzie się dobrze. Na asfalcie są oznaczenia dystansu do końca podjazdu. 500, 400, 300, 200, 100 m, zakręt i... jeeest, udało się. Na szczycie tłumy ludzi, masa samochodów, straszne zamieszanie. Zimno tam jest okropnie, bo wieje strasznie. Ubieramy się we wszystkie możliwe ciuchy. Odwiedzamy jeziorko i punkt widokowy- 2056 m.n.p.m. Po zjedzeniu kuli z sera i ciasta kukurydzianego nie czuję się najlepiej. Dobrze, że mamy zjazd. Kawałek tunelu i zjazd mega serpentynami. Hamowanie z 65 km/h i ogień do następnej nawrotki, szaleństwo :D Dojeżdżamy do jeziora. Jego linia brzegowa jest strasznie pokręcona, a droga prowadzi dokładnie tak samo. Dzięki temu na niczym spełzły nasze starania, by dotrzeć do najbliższej wioski na zakupy. Brakuje nam 10 km, a zapada już zmrok. Tej nocy będziemy mieć najgorszą miejscówkę wyjazdu. Nad rzeką, blisko drogi, gdzie tubylcy urządzają sobie dzikie imprezy, więc syf niemiłosierny dookoła. Żeby nie było nam za dobrze, to temperatura spada do ok. 8 stopni. Takiej nocy nie chce się pamiętać. Wysokość, to ok. 890m.
Na ostatnim zakręcie.
Tunel na szczycie.
Jeziorko przy punkcie widokowym.
na punkcie widokowym.
Teraz trzeba zjechać :D
Na ostatnim zakręcie.
Tunel na szczycie.
Jeziorko przy punkcie widokowym.
na punkcie widokowym.
Teraz trzeba zjechać :D
Dystans136.70 km Teren15.00 km Czas07:50 Vśrednia17.45 km/h VMAX53.00 km/h Podjazdy1280 m
Kalorie 4000 kcal Temp.25.0 °C
Dzień 7. U Drakuli, Góry Fogarskie.
Jak zwykle zbieramy się koło 9. Początek płaski, ale jak tylko zaczynają się górki, to znika asfalt. Niby nie jest to jakaś podrzędna droga, mimo tego trzeba się tłuc po kamieniach. Przed Dumbraveni wracamy już na asfalt. Teraz główną drogą do Sighisoary. Tam wdrapujemy się na wzgórze, gdzie mieści się zabytkowa starówka, twierdza i kościół ewangelicki, swoją siedzibę miał tutaj Vlad Tepes, zwany też Palownikiem, czy Drakulą. Mamy przy okazji znakomity widok na pozostałą część miasta. Znowu dworzec i Kaufland, czyli tradycyjnie. Jedziemy przez co raz biedniejsze tereny, bo dzieciaki za wszelką cenę chcą nas zatrzymać, czasem jakiś kamień poleci...Przed Agnitą odbijamy na podjazd, jednak na szczycie stwierdzamy, że za dużo drogi nadłożymy i wracamy. Droga głównie pod górę i niestety znowu asfalt się kończy. Jednak przed zjazdem pojawia się znowu i możemy cisnąć. Pierwszy raz mamy widok na Góry Fogaraskie- pojawia się pytanie, co ja tutaj robię? Lekkimi zygzakami docieramy do głównej drogi u podnóża gór. Jedziemy kawałek do sklepu i wjeżdżamy na słynną drogę 7C. Za chwilkę skręcamy i przedzierając się przez 3 niezbyt głębokie rzeczki wbijamy się komuś na ogród i zakładamy kolejny obóz. Kąpiel w lodowatej rzece, to szok. Cały czas mamy widok na pasmo górskie i widząc światła samochodów na szczycie, czuję respekt i jestem taki malutki.
O poranku.
Bez asfaltu, ale za to jak ładnie.
Sighisoara- zabytkowe centrum na wzgórzu.
Wieża zegarowa.
Kościół.
Brama.
Widok z góry.
Fortyfikacje przed Agnitą.
Zapomnieli o asfalcie.
Pierwsze widzenie z górami- chmury troszkę psują zdjęcia.
Jesteśmy na dobrej drodze.
Wielka wanna.
O poranku.
Bez asfaltu, ale za to jak ładnie.
Sighisoara- zabytkowe centrum na wzgórzu.
Wieża zegarowa.
Kościół.
Brama.
Widok z góry.
Fortyfikacje przed Agnitą.
Zapomnieli o asfalcie.
Pierwsze widzenie z górami- chmury troszkę psują zdjęcia.
Jesteśmy na dobrej drodze.
Wielka wanna.
Dystans131.03 km Teren1.00 km Czas06:41 Vśrednia19.61 km/h VMAX57.00 km/h Podjazdy910 m
Kalorie 3800 kcal Temp.24.0 °C
Dzień 6. Krajobraz po burzy.
W nocy burze zaatakowały z dwóch stron. Wiało tak mocno, że musieliśmy się ewakuować ze skarpy, bliżej kukurydzy. Usnąłem po 2. Wstałem w strasznym stanie, ale jechać trzeba. Droga dojazdowa, to jakaś katastrofa. Miała może 200 m, ale już po kilku koła się nie kręciły. Później doszły małe kamyczki i nie dało się jechać. Ogarnianie patykami i jakoś jedziemy. Jest trochę mgliście, ale jakoś dusznawo. Po 10 km zatrzymujemy się pod barem. Kusi nas wąż z wodą tuż obok :D Kupujemy po browarze, ładujemy telefony i myjemy rowery. Po ponad godzinie jedziemy dalej. Czeka nas sporo podjazdów serpentynami, dobrze, że nie jest tak gorąco jak wczoraj.
W Sarmasu robimy dłuższy postój w parku- jak zwykle, jesteśmy atrakcją dnia. Serpentyny w Ludus nie były szczęśliwe dla mnie. Przeciera się dętka, bo jakoś się dziwnie zawinęła. Przed Tarnaveni czeka nas ostry podjazd, ale zjazd serpentynami, to coś pięknego. Mijamy miejscowość Bahnea i zaczynamy szukać miejscówki na nocleg. To za blisko drogi, to nie ma dojazdu, to straszne chaszcze. Znowu znajdujemy łąkę przy kukurydzy. Troszkę nas widać z drogi, ale kto by na nas patrzył, jak dziury trzeba omijać.
Nie pojedzie.
Postój w parku.
Koniowi trzeba pomóc.
Jezioro Zau.
Pole namiotowe.
W Sarmasu robimy dłuższy postój w parku- jak zwykle, jesteśmy atrakcją dnia. Serpentyny w Ludus nie były szczęśliwe dla mnie. Przeciera się dętka, bo jakoś się dziwnie zawinęła. Przed Tarnaveni czeka nas ostry podjazd, ale zjazd serpentynami, to coś pięknego. Mijamy miejscowość Bahnea i zaczynamy szukać miejscówki na nocleg. To za blisko drogi, to nie ma dojazdu, to straszne chaszcze. Znowu znajdujemy łąkę przy kukurydzy. Troszkę nas widać z drogi, ale kto by na nas patrzył, jak dziury trzeba omijać.
Nie pojedzie.
Postój w parku.
Koniowi trzeba pomóc.
Jezioro Zau.
Pole namiotowe.
Dystans87.20 km Teren2.00 km Czas05:01 Vśrednia17.38 km/h VMAX56.00 km/h Podjazdy620 m
Kalorie 2600 kcal Temp.36.0 °C
Dzień 5. Wielkie lenistwo.
Znowu zapowiada się gorący dzień. Z rana walczę z nieszczęsną sprężynką i udaje się wszystko ogarnąć. Arek i Przemek decydują się jechać dalej sami. My mamy ostry zjazd z serpentynami, później jeszcze kilka sporych podjazdów i płaskość totalna. Takiego upału jeszcze nie mieliśmy. W Cluj Napoca robimy zakupy w Auchan i jedziemy do centrum. Jak to w dużym mieście, jedzie się beznadziejnie. Rozkładamy się przy fontannie w okolicy teatru narodowego. Na ławkach suszymy pranie, a my wylegiwujemy się na trawniku. Wygląda, to co najmniej dziwnie. Pewnie ze 3 godziny minęło i się zbieramy, chyba nie muszę pisać jak nam to szło. Odwiedzamy jeszcze dworzec, pluskamy się w chodnikowej fontannie i jedziemy dalej. W miejscowości Valeni skręcmy w drogę między domami, w poszukiwaniu noclegu. Widzą nas gospodarze i na migi dogadujemy się, że możemy rozbić się na łące. Wieczorem pojawia się jeden z gospodarzy i przynosi nam czyściutką wodę :) Ciemne chmury nad górami nie wróżą nic dobrego.
Zielony serwisant.
Cluj Napca
Tymczasem w samym centrum miasta.
Wyjazd z miasta.
Zielony serwisant.
Cluj Napca
Tymczasem w samym centrum miasta.
Wyjazd z miasta.
Dystans127.70 km Teren3.00 km Czas07:05 Vśrednia18.03 km/h VMAX42.00 km/h Podjazdy710 m
Kalorie 3300 kcal Temp.34.0 °C
Dzień 4. Upał, górki i awaria.
Zapowiada się gorący dzień. jak zwykle zbieramy się koło 9. Początek płaski, ale pod koniec dnia pojawiają się podjazdy i to konkretne. Jeden z naszych nowych towarzyszy narzeka na kolano, ale twardo jedzie dalej. Jako, że jest upalnie, to praktycznie przy każdym większym sklepie mamy postój, głównie na browara. Teren górzysty, więc ciężko znaleźć coś dobrego na nocleg. Podczas przejazdu przez łąkę zaliczam kolca z boku opony. Ściemnia się, więc chłopaki szukają dalej miejscówki, a ja zostaję sam z wymianą dętki. Tutaj pojawił się problem. Podczas zakładania koła wcisnąłem przedni hamulec- trzeba rozepchnąć klocki. Udało się, ale przesunęła się sprężynka między klockami i tarcza ją sponiewierała. Wyjąłem klocki i tym oto sposobem zostałem z jednym hamulcem. Góry i obładowany rower z tylnym hamplem, to kiepskie połączenie. Znajdujemy nocleg ze świetnym widokiem, nie mam już ochoty na naprawę.
Ruiny kościoła.
Wyścig z małym Rumunem.
Szukamy noclegu.
Awaria- początek.
Nocleg w górach.
Ruiny kościoła.
Wyścig z małym Rumunem.
Szukamy noclegu.
Awaria- początek.
Nocleg w górach.
Dystans103.23 km Teren5.00 km Czas05:17 Vśrednia19.54 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy981 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 6.
Wstajemy dość wcześnie, w okolicach 7. Jak do tej pory jedyna noc, kiedy naprawdę się wyspałem. Ruszamy szlakiem w stronę gór, gdzieś na punkt widokowy. Jedziemy na pusto, więc idziemy jak wiosenna burza. Seba tak napierał, że po 2 km urwał szprychę. Wracamy do namiotów i próbujemy ogarnąć tą awarię. Szprychę okręcamy wokół innej, bo od strony kasety nie da się jej wyciągnąć. Demontujemy błotnik, o który krzywe koło mocno ocierało. Wreszcie koło 10 wyjeżdżamy, ale i tak wstępujemy jeszcze do sklepu- słońce strasznie przypieka. Lekki zjazd doprowadza nas do miasteczka Moisei. Tam targ odbywał się na przelotowej drodze: kramy, konie, samochody porozrzucane byle gdzie, spacerujące zwierzaki i głośna muza, gdzie my jesteśmy ? Jakiś inny świat :D Za Sacel zaliczamy ostatni podjazd serpentynami, a przynajmniej tak nam się wydawało. W straszliwym upale docieramy na przełęcz. Tam jemy i pijemy, a Seba brata się z miejscowym kundelkiem. Piesio tak nas polubił, że na zjeździe bardzo długo biegł za nami- smutny był to widok.
Ponad 30 km zjazdu dało nam wytchnienie i już myśleliśmy, że ostatnie kilometry do Bistrity miną spokojnie. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podjazd. W pełnym słońcu, przez ok. 5 km jechaliśmy na wysokich obrotach, pod koniec myślałem, że zemrę. Wszyscy przeżyli i na szczycie zrobiliśmy postój w cieniu. Do samego miasta prowadził już tylko zjazd. W mieście bardzo duży ruch, a my musimy przez całe przejechać. Z pewną niepewnością zaglądamy pod Kauflanda. Samochód mocno zakurzony, ale stał na swoim miejscu :)
Małe podsumowanie.
Jeśli ktoś chce tanio poznać jakiś kraj, to Rumunia jest do tego idealna. Mega dziurawe, ale właśnie remontowane drogi zniechęcają, ale przy odrobinie szczęścia od auta nic nie opadnie, a koła będą całe (więcej jest punktów z wulkanizacją, jak sklepów). Rumuńscy kierowcy jeżdżą bardzo szybko, wyprzedzają gdzie tylko się da, ale absolutnie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń- mijali nas szerokim łukiem i ciągle trąbili, czasem bez powodu.
Najlepiej zabrać ze sobą kartę płatniczą, albo euro- kurs jest bardzo korzystny. Sklepów nie brakuje, ale wygodniej jest wybierać supermarkety, nie trzeba nic mówić :D Na tych drogach opony rowerowe o niskim profilu raczej będą się kiepsko spisywać, bo dziur jest mnóstwo. Moje o szerokości 1.75 były chyba optymalne.
Ludzie są bardzo spokojni i przyjacielscy, a Policja potrafi się bawić sygnałami pod jakimś wiejskim barem :D Na drogach jest mnóstwo konnych zaprzęgów, spotkanie ciągnika jest wydarzeniem dnia. Im bardziej pofałdowany teren, tym trudniej znaleźć miejsce na namiot, każdy wolny kawałek jest ogrodzony.
To pisałem ja- Miciu vel. Mielony :D
Ponad 30 km zjazdu dało nam wytchnienie i już myśleliśmy, że ostatnie kilometry do Bistrity miną spokojnie. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podjazd. W pełnym słońcu, przez ok. 5 km jechaliśmy na wysokich obrotach, pod koniec myślałem, że zemrę. Wszyscy przeżyli i na szczycie zrobiliśmy postój w cieniu. Do samego miasta prowadził już tylko zjazd. W mieście bardzo duży ruch, a my musimy przez całe przejechać. Z pewną niepewnością zaglądamy pod Kauflanda. Samochód mocno zakurzony, ale stał na swoim miejscu :)
Z Pietrosulem w tle.© miciu222145
Seba znów nabroił.© miciu222145
Można, a nawet tak trzeba.© miciu222145
Trzeba to ogarnąć.© miciu222145
Jadymy przez wioski.© miciu222145
Odpoczynek na podjeździe.© miciu222145
Włochaty walczy.© miciu222145
Opuszczamy region Maramures.© miciu222145
Ciekawa brama.© miciu222145
Seba znalazł koleżankę.© miciu222145
Cieniutkie deseczki nie budziły zaufania.© miciu222145
Finalny napis.© miciu222145
Małe podsumowanie.
Jeśli ktoś chce tanio poznać jakiś kraj, to Rumunia jest do tego idealna. Mega dziurawe, ale właśnie remontowane drogi zniechęcają, ale przy odrobinie szczęścia od auta nic nie opadnie, a koła będą całe (więcej jest punktów z wulkanizacją, jak sklepów). Rumuńscy kierowcy jeżdżą bardzo szybko, wyprzedzają gdzie tylko się da, ale absolutnie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń- mijali nas szerokim łukiem i ciągle trąbili, czasem bez powodu.
Najlepiej zabrać ze sobą kartę płatniczą, albo euro- kurs jest bardzo korzystny. Sklepów nie brakuje, ale wygodniej jest wybierać supermarkety, nie trzeba nic mówić :D Na tych drogach opony rowerowe o niskim profilu raczej będą się kiepsko spisywać, bo dziur jest mnóstwo. Moje o szerokości 1.75 były chyba optymalne.
Ludzie są bardzo spokojni i przyjacielscy, a Policja potrafi się bawić sygnałami pod jakimś wiejskim barem :D Na drogach jest mnóstwo konnych zaprzęgów, spotkanie ciągnika jest wydarzeniem dnia. Im bardziej pofałdowany teren, tym trudniej znaleźć miejsce na namiot, każdy wolny kawałek jest ogrodzony.
To pisałem ja- Miciu vel. Mielony :D
Dystans110.86 km Czas05:32 Vśrednia20.03 km/h VMAX50.00 km/h Podjazdy1021 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 5.
Rano wszystko było mokre i za ciepło też nie było. Spałem " z górki", więc w nocy co chwilę nurkowałem w śpiworze :D Ogarniamy się i jedziemy- kontynuujemy podjazd, który zaczęliśmy wczoraj, ale dzisiaj pokonamy ponad 80 km, a w sumie prawie 150 km :D Dziurawa droga trochę denerwuje, ale dzięki niej mam pamiątkę w postaci zgubionej tablicy rejestracyjnej. Po ok. 20 km docieramy do miasta Vatra Dornei- robimy grubsze zakupy i jedziemy dalej. Przez kawałek, pierwszy raz jedziemy drogą bez dziur i z poboczem nawet :D Kawka na stacji wywala oczy na wierzch i jedzie się dużo lepiej. Lekko pofałdowaną drogą jedziemy, aż do zjazdu za miejscowością Iacobeni. Do tej pory Seba gubił różne rzeczy, tym razem zaszalał. Prawie zgubił wszystko co miał, razem z bagażnikiem :D Jakoś ratujemy sytuację zipami i ruszamy dalej, drogą, która jest coraz gorsza. Z każdym kilometrem podjazd daje w kość coraz bardziej, a pogoda się psuje. Nadciągają ciemne chmury i pojawiają się pierwsze krople deszczu, ale słońce nie daje za wygraną. Na serpentynach poznajemy ciężar naszych bagaży, ale ciągniemy mocno do przodu, bo zaczyna padać. Już za chwileczkę, już za momencik i jest, najwyższy punkt wyjazdu- Przełęcz Prislop- 1416 m, mój nowy rekord wysokości, zdobyty na rowerze. Gdy tylko docieramy na szczyt, rozkręca się burza i atakuje gradem. Mamy czas na odpoczynek. Gdy pogoda się uspokaja, robimy foty i ruszamy w dół, pięknymi, dziurawymi serpentynami. Jest mokro i z początku zimne powietrze robi się duszne. Spotykamy terenówki z Gdańska i pędzimy dalej, zostawiając burzę za nami. Docieramy do miasta Borsa, gdzie kierujemy się za znakami prowadzącymi na camping. Boczna droga, to po prostu szutrówka, a camping, to ogródek za domem. Polacy już tam byli, a następni pojawiali się co chwilę. Burzowe chmury znikają, robi się fajniutko, można wszystko wysuszyć. Na początek właściciel rzucił zaporową cenę, ale utargowaliśmy trochę. Wieczorem integrujemy się do późna. Po dzisiejszym dniu rowery w końcu się wybrudziły, a zacisk hamulca, czarny od klocków, wskazywał na ciężkie zjazdy.
Wilgotny poranek.© miciu222145
Znalezisko.© miciu222145
Droga nie rozpieszcza.© miciu222145
W mieście.© miciu222145
Szok- równa droga.© miciu222145
Gapowicz.© miciu222145
Seba znowu coś chciał zgubić :D© miciu222145
Koszulka wylądowała w rowie.© miciu222145
Robi się ciekawie.© miciu222145
Widoki na podjeździe.© miciu222145
Przeł. Prislop.© miciu222145
Wszyscy dotarli.© miciu222145
Zacne widoki.© miciu222145
Monastyr na szczycie.© miciu222145
Miasto jest fajnie połozone- powrót z zakupami.© miciu222145
Suszenie namiotów.© miciu222145