Wpisy archiwalne w kategorii
Z sakwami
Dystans całkowity: | 22277.20 km (w terenie 391.00 km; 1.76%) |
Czas w ruchu: | 1272:29 |
Średnia prędkość: | 17.51 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.84 km/h |
Suma podjazdów: | 151381 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 140 (70 %) |
Suma kalorii: | 449724 kcal |
Liczba aktywności: | 204 |
Średnio na aktywność: | 109.20 km i 6h 14m |
Więcej statystyk |
Dystans133.40 km Teren2.00 km Czas06:49 Vśrednia19.57 km/h VMAX58.00 km/h Podjazdy1270 m
Kalorie 4000 kcal Temp.31.0 °C
Dzień 1. Podróż czas zacząć.
Dosyć późno zdecydowałem się na zaległy urlop i na szybko musiałem znaleźć jakiś fajny wyjazd. Może nad morze, a może... No właśnie, gdzie? Podróżerowerowe.info przyszły z pomocą, bo dowiedziałem się, że Grzesiek z którym byłem rok temu na Ukrainie wybiera się do Rumunii. Dwa lata temu tam byłem, mieliśmy zaliczyć wtedy trasę Transfogarską. Niestety droga była zamknięta, bo za dużo śniegu jeszcze było. Kilka dni przed wyjazdem zrobiłem niezbędne zakupy i wystarczyło poczekać do niedzieli. Z lekką obsuwą pojawił się u mnie Grzesiek z Częstochowy. Na dworcu czekał już Grzesiek z Lublina i Wło, który kawałek nas eskortował. Robiło się gorąco, bardzo gorąco. Ruszamy przez miasto w stronę Kielanówki. Zjazd do Racławówki i na Niechobrz. Podjazd pod Krzyż z sakwami, to dobre wyzwanie. Później zjazd do Czudca, Przedmieście Czudeckie i Wyżne. Wbijamy na główną drogę i niej się trzymamy. Jedziemy do Barwinka z przerwami na piciu i jedzonko. W Niebylcu opuszcza nas Włochaty i jedziemy już sami. Słońce mocno smaży, a podjazdów nie brakuje. Najgorszy, bo najdłuższy był ten w Komborni. Przekraczamy granicę i mamy cały czas z górki aż do Śvidnika. Ściemnia się więc przed Stropkovem w miejscowości Duplin zakładamy pierwszy obóz. Niby przy boisku, ale jakoś nikt nam nie przeszkadzał, no może ze dwa razy kładem przejechał ktoś.
Lekko obładowany.
Włochaty żre.
Przed nami Beskid Niski.
Można iść spać.
Póki co mam tylko moje fotki, więc szału nie ma.
Lekko obładowany.
Włochaty żre.
Przed nami Beskid Niski.
Można iść spać.
Póki co mam tylko moje fotki, więc szału nie ma.
Dystans124.80 km Teren11.00 km Czas06:20 Vśrednia19.71 km/h VMAX47.00 km/h Podjazdy440 m
Samotnie do Przemyśla.
Wstajemy chyba najwcześniej jak do tej pory i po 7 już jedziemy. Na rondzie każdy obiera swój kierunek- Grzesiek na północ, ja na południe. Nie wiem jakim cudem, ale znowu pod ten cholerny wiatr. Nogi, a właściwie ścięgna przeskakują, nie jest dobrze. Zaczynam bardzo powoli koło ujęcia wody dla browaru i wbijam się na świetną szutrówkę przez Roztoczański Park Narodowy. Jedzie się rewelacyjnie. Jednak co dobre, szybko się kończy i muszę wrócić na asfalt. Kombinuję jak mogę, żeby nie dublować trasy z wczoraj, ale nie zawsze się to udaje. Przed Oleszycami zaliczam skrót polną drogą :D Czasem darłem sakwami w koleinach. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, żeby w Radymnie wbić się na główną drogę, ale na pewno skróciłem trochę. Ruch jak cholera, a pobocze raz jest, a raz go nie ma. Docieram szczęśliwie do Przemyśla, samochód stoi tam gdzie stał, więc wszystko gra. Po zakupach uderzam już samochodem w Beskid Niski i nocuję w Dołżycy. Na polu namiotowym jest też sakwiarz z Lubaczowa- robię sobie porównanie sakw- Crosso vs. Ortlieb. W nocy przechodziły burze, ale dzień zapowiadał się ładny. Jadę do Folusza, by odbyć spacerek po górkach: Folusz-Diabli Kamień-Wątkowa-Kornuty-Folusz. Spotykam sporo rowerzystów, nawet tam, gdzie być ich nie powinno. Zaczęły szaleć burze i ulewy, więc plany na jutrzejszą jazdę rowerową legły w gruzach i wróciłem do domu.
Wjeżdżam do parku© miciu222145
Nie ma jak dobry skrót© miciu222145
Wreszcie Przemyśl© miciu222145
Diabli Kamień- Folusz© miciu222145
Niestety Tatr nie widać© miciu222145
Ołtarz polowy© miciu222145
Leśny stukacz© miciu222145
Dystans185.17 km Czas09:33 Vśrednia19.39 km/h VMAX40.00 km/h Podjazdy610 m
Z rozpędu do Polski.
Zapadła decyzja- wracamy do Polski, ale jeszcze jedziemy na Roztocze. Rano z obsługi jeszcze nikogo nie było, więc wodę gotuję na kuchence turystycznej. Wyjeżdżamy po 8, jest tylko 12 stopni. Kierujemy się na Mościska. Cały czas po dziurach i pod wiatr. Idzie oszaleć, ale docieramy do drogi na Medykę i jest lepiej. Na granicy, Ukraińcy odprawiają nas szybciutko, ale na stronie Polskiej się działo. Najpierw bramki zamknięte, bo koleś sobie na luzie zamiatał i kazał nam czekać :D Później z rowerami nie ma szans się przecisnąć, więc wołają nas na wejście dla inwalidów. Dzięki temu jesteśmy odprawiani po za kolejnością. Nareszcie w kraju- wsio zamknięte, bo to święto przecież. Rozmieniam kasę i jedziemy w stronę Oleszyc. Jakie te drogi równe, nie możemy wyjść z podziwu :D Do Józefowa jedziemy nie dość, że pod wiatr, to jeszcze po dziurach i łatach, dramat. Po 18 jesteśmy w Zwierzyńcu- poszukiwania noclegu czas zacząć. Lipa okrutna- szanse na wolne miejsca są bliskie 0. Miejscowe chłopaki jadą samochodem na objazd i dają nam cynk o wolnym pokoju. Zaklepujemy nocleg i jedziemy na zakupy. Nocleg bardzo fajny, a w przypływie radości płacimy więcej niż właścicielka chciała.
Kawka musi być© miciu222145
Skleroza- nie wiem gdzie to© miciu222145
Dwó gdzieś przed Oleszycami© miciu222145
Szlak architekrury drewnianej- Oleszyce Stare© miciu222145
Stary Dzików- cerkiew z początku XVIII wieku© miciu222145
Dystans123.56 km Teren30.00 km Czas07:13 Vśrednia17.12 km/h VMAX55.00 km/h Podjazdy1150 m
Szutrem do Turki.
Już oda rana było ciepło, a wraz z upływem czasu było co raz goręcej. W miejscowości Boryslav szukamy rowerowego. Przy targu jest jakaś buda, nawet bez właściciela. W środku złomowisko i dwa kosze pedałów. Wybieramy jakieś i telefonicznie dogadujemy ceny. Można było kupić podróby najtańszych przerzutek Shimano :D Szybki montaż i jedziemy dalej. Na jednej ze stacji OKKO dostajemy wrzątek od dobrych ludzi i pijemy sobie kawkę :D W Nowym Kropywniku marny asfalt zamienia się w szutrową autostradę z górkami dookoła. Szaleństwo- jedzie się rewelacyjnie i to przez 30 km :D Przed Turką odbijamy w stronę Sambiru i jedziemy czymś na wzór asfaltu i wcale płasko nie jest. Przed Sambirem rozgrywa się drogowa apokalipsa. Droga zmasakrowana, samochody mijają nas poboczem i z drugiej strony jednocześnie, a wszystko w tumanach kurzu. W mieście znowu szukamy noclegu. Za namową tutejszych wyjeżdżamy prawie z miasta i znajdujemy taniutki motel, ale warunki są zajebiste. Na kolację waranki, czyli pierogi, dla mnie x2.
Miejskie drogi© miciu222145
Kawka na stacji© miciu222145
Szuter pełną gębą© miciu222145
Nawet ładnie tutaj© miciu222145
Troll Team zdobywa Ukrainę© miciu222145
Fajne podjazdy też były© miciu222145
Już na asfalcie© miciu222145
Jeden z ciekawszych przystanków© miciu222145
Dystans94.87 km Teren2.00 km Czas05:38 Vśrednia16.84 km/h VMAX47.00 km/h Podjazdy680 m
Żegnamy Lwów.
Po całkiem przyjemnym wieczorze, wstajemy wypoczęci by stanąć do walki- dzisiaj cały czas pod wiatr. Poranek pochmurny i zimny, tylko 13 stopni z wiatrem. Żegnamy się i jedziemy szukać sklepu rowerowego- lewy pedał w rowerze Grześka pogubił już kulki. Szukamy i szukamy, walczymy o przetrwanie w tym mieście. Rezygnujemy z poszukiwań i decydujemy się jechać dalej. Gps znowu nie zawiódł i dał radę. Na drodze wylotowej brakuje pokryw studzienek- kto by się przejmował :D Wraz z upływem czasu rozpogadza się, ale wieje co raz mocniej. Drogi mają dramatycznie kiepską nawierzchnię- dziura na dziurze, a kierowcy śmigają poboczem. W Pustomytach szukamy pedałów- każdy kieruje nas gdzie indziej. W końcu znajduję sklep. Pedały są podejrzanie tanie. Po 63 km rozpadają się- tuż przed Truskawcem. W Truskawcu szukamy noclegu- ceny z kosmosu. Decydujemy się na hotel "U Batka". Idziemy na zakupy- sprzedawczynie wspomagają się liczydłami :D Podczas obsługiwania rozmawiają przez telefon i jedzą sobie luzacko :D Znowu prysznic i na miasto. Największy zawód wypadu- miasto zaniedbane, obskurne. W centrum opuszczone hotele i jakieś ruiny. Na targu smar, mydło i powidło. Szybko wracamy do hotelu.
Pustomyty- ciekawe rozwiązanie :D© miciu222145
Zawsze bezpieczniej© miciu222145
Taka tam, miejska droga© miciu222145
Wjazd do Truskawca© miciu222145
Truskawiec- widok na centrum© miciu222145
Dystans107.44 km Czas05:21 Vśrednia20.08 km/h VMAX43.00 km/h Podjazdy580 m
Miało być inaczej- Lwów zdobyty!
Planowałem wyjazd na Mazury, jednak trochę z winy PKP, trochę z mojej, nie mogłem zrealizować tego planu. Z nadzieją przeglądałem forum i poszukiwałem jakiegoś wypadu. Znalazłem i nawet jeszcze się nie rozpoczął. Start z Przemyśla. Zostawiam tam samochód i jadę pojeździć po centrum. Nie trwa to długo, bo odzywa się Grzesiek. Spotykamy się i jedziemy w stronę Medyki. Docieramy dość szybko i robimy zakupy w Biedronce. Na samej granicy brud i smród. Na Ukrainę dostajemy się bardzo szybko i bez problemów. Jedziemy przez Mościska do Lwowa. Wyłazi słońce i zaczyna przygrzewać, ale pojawia się i wiatr, który trochę pomaga. Po drodze robimy postoje, w tym jeden na kawę. Lwów wita nas deszczem. To co się dzieje w tym mieście na drogach, to jakiś koszmar. Drogi brukowane i mega nierówne. Każdy jeździ jak mu wygodnie. Tramwaje, trolejbusy, busy i wszystko co ma koła, zamęt totalny, a w nim my :D W poszukiwaniu noclegu docieramy pod operę, gdzie rozmawiamy z dorożkarzem- jak się później okazało, też jest rowerzystą. Dzwoni do kolegi, który akurat przejeżdżał obok na rowerze :D Igor zabiera nas do siebie. Nocleg w domowych warunkach, w centrum Lwowa zapewniony. Ogarniamy się i idziemy na miasto. Akurat jest Niedziela Palmowa, więc pełno festynów i imprez. Wracamy na nocleg pod wieczór.
Krótka wizyta na Rynku w Przemyślu.© miciu222145
Nareszcie we Lwowie.© miciu222145
Opera we Lwowie.© miciu222145
Opera raz jeszcze.© miciu222145
Przy Alei Wolności.© miciu222145
Dystans83.42 km Teren20.00 km Czas05:18 Vśrednia15.74 km/h VMAX54.00 km/h Podjazdy1207 m
Temp.20.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Beskid Niski- cz.2.
Noc minęła spokojnie, a poranek przywitał nas przebłyskami słońca i wiatrem. Po ogarnieciu się i złożeniu namiotu ruszamy w stronę Regietowa Niżnego i Smerekowca. Tam odbijamy na boczną drogę prowadzącą w stronę Zdyni. Aż do Koniecznej jedziemy główną drogą, jedak mija nas może ze 4 samochody :D Przed samą granicą skręcamy w wypaśny szuterek i jedziemy nim długo. Docieramy do Radocyny i ogarnia nas szał fotografowania. Dolina jest wyjątkowo malownicza, a do tego mamy sporo jedzenia na drzewach. Jednak długo musimy szukać jabłek, które ryja nie wykręcają :D Zatrzymaujemy się na coś ciepłego do picia i jedziemy na Przeł. Długie. Widoki cudne, znowu zdjęcie za zdjęciem. Z Wyszowatki zjeżdżamy do Grabu. Pod sklepem spotykamy dwóch szosowców ze Słowacji. Gadamy, a przynajmniej próbujemy, o różnych pierdołach, aż każdy jedzie w swoją stronę. Nas czeka mocna wspinaczka z Ożennej do Magurskiego Parku Narodowego. Odwiedzamy Żydowskie i tamtejszy cmentarz. Teraz przed nami Krempna. Dłuższy cza spędzamy pod tamtejszą cerkwią. Dalej modyfikuję trasę i jedziemy przez Polany do Chyrowej i Iwli. Tam odwiedzamy wodospad. Wody jest niewiele, ale i tak daje radę. Wspinamy się na wzgórze Franków. Jazda po luźnych kamieniach mocno męczy, a i rower lata po całej drodze. Na szczycie spędzamy dłuższy czas. Czeka nas jeszcze chwila wspinaczki i przez Pałacówkę zjeżdżamy do Łęk Dukielskich. Chwila jazdy asfaltem i w Sulistrowej wpadamy na szuter. Po kilku kilometrach znowu pojawia się asfalt. Jeszcze tylko Makowiska i jesteśmy w N. Żmigrodzie. Po drodze wpadamy jeszcze na cmentarz i jedziemy na grila. Znajomi nas nakarmili, przechowali auto i chwała im za to :) Ogólnie, to wypad mega udany, wspaniałe tereny, no i dobre towarzystwo :)
Zwijamy obóz.© miciu222145
Poranna toaleta.© miciu222145
Tuż przed wyjazdem.© miciu222145
Szukanie zjadliwych jabłek.© miciu222145
Radocyna.© miciu222145
Przeł. Długie.© miciu222145
Lecimy do Wyszowatki.© miciu222145
Wspinamy się do MPN.© miciu222145
No i jesteśmy w parku.© miciu222145
Żydowskie i łąka.© miciu222145
Cerkiew w Krempnej.© miciu222145
Cerkiew w Krempnej- wnętrze.© miciu222145
Cerkiew w Chyrowej.© miciu222145
Nad wodospadem w Iwli.© miciu222145
Wzgórze Franków i widok na Cergową.© miciu222145
Z widokiem na Beskid Niski.© miciu222145
W drodze do N. Żmigrodu.© miciu222145
Cmentarz w N. Żmigrodzie.© miciu222145
Dystans80.71 km Teren5.00 km Czas04:54 Vśrednia16.47 km/h VMAX64.00 km/h Podjazdy1392 m
Temp.17.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Po Beskidzie Niskim- cz. 1.
Wyjazd ten zaproponował mi szwagier Artur :) W sumie, to żadnych planów nie miałem i bez problemu się zgodziłem. Nastawieni byliśmy na spokojną jazdę i zwiedzanie czego się da- dla mnie nowy typ jazdy. Startujemy z Nowego Żmigrodu. Pogoda jest lepsza jak w Rzeszowie, ale co chwilę pojawia się mżawka- wiatr dopełniał dramatu. Ruszamy w stronę Folusza- jedziemy w mżawce, która czasem zamienia się w coś na kształt deszczu. Pierwsze podjazdy i pierwszy cmentarz wojenny w Woli Cieklińskiej. Dłuższa chwila dla fotoreporterów i ruszamy dalej. Przez Bednarkę docieramy do Rozdziela i tamtejszej cerkwi. Pogoda nadal nie rozpieszcza. W Męcinie Wielkiej kolejny cmentarz, a w M. Małej sklep. Docieramy do Sękowej i kierujemy się na Małastów. Rozpoczyna się wspinaczka na Przeł Małastowską (604). Tam odwiedzamy kolejny cmentarz. Jedziemy na Przysłup, a właściwie, to mielimy na najwolniejszym przełożeniu. Trochę mamy dylemat, czy bujać się asfaltem i odwiedzić dwie cerkwie, czy jechać szutrówką bez atrakcji. Wybór był dla nas jasny- pierwsza cerkiew była w Przysłupie, kolejna w Nowicy. Słoneczko zaczyna wyglądać zza chmur, a my docieramy do Bielanki, gdzie spotykamy umorusanego rowerzystę. Chwilę rozmawiamy zjeżdżamy do Leszczyny, gdzie znajduje się kolejna cerkiew. Zjeżdżamy do Uścia Gorlickiego- 64 km/ h z sakwami :D Nad J. Klimkówka nie zaglądamy- widok biedny, bo wody niewiele, tak jak i w rzekach tutejszych. Kwiatoń- tutaj znajduje się piekna cerkiew, do tego otwarta. Gdy tylko się pojwiłem, zaraz przyszedł przewodnik i mogliśmy podziwiać bogato zdobione wnętrze i ogromny ikonostas. Cerkiew ta jest aktualnie poddawana sukcesywnej renowacji. Cerkiew w Skwirtnym dopiero czeka w kolejce na renowację. Niestety żal patrzeć, jak czas nie oszczędza pięknych malowideł. Jedziemy do Regietowa Niżnego i dalej do Wyżnego. Oba padły ofiarą akcji "Wisła", ale Wyżny do dzisiaj jest wyludniony. Jedziemy w stronę granicy, by odwiedzić dawną czasownię. Wracamy kilka kilometrów do bazy studenckiej i tam rozbijamy namiot. Ja jeszcze jadę kawałek szlakiem niebieskim na zboczu Rotundy. Na koniec dnia spożywamy samodzielnie przyrządzoną kolację, czyli 0,5 kg kiełbachy z ognicha, zapite browarami :D W odwiedziny wpada nietoperz, ale stwierdził, że leci dalej.
Dziurawe chmury.© miciu222145
Cmentarz wojenny w Woli Cieklińskiej.© miciu222145
Kapliczka przy drodze.© miciu222145
Rozdziele- cerkiew.© miciu222145
Cmentarz w Męcinie Wielkiej.© miciu222145
Cmentarz- Męcina Wielka.© miciu222145
Przeł. Małastowska- kolejny cmentarz.© miciu222145
Cmentarz na Przeł. Małastowskiej.© miciu222145
Kapliczka z 1882 roku.© miciu222145
Chrystus z kapliczki.© miciu222145
Cerkiew w Przysłupie.© miciu222145
Coś bym z tego sklecił.© miciu222145
Leszczyny i tamtejsza cerkiew.© miciu222145
Kwiatoń- cerkiew.© miciu222145
Wnętrze cerkwi.© miciu222145
Strop.© miciu222145
Cerkiew w Kwiatoniu.© miciu222145
Czasownia- Regietów Wyżny.© miciu222145
Przy ognichu.© miciu222145
Dystans103.23 km Teren5.00 km Czas05:17 Vśrednia19.54 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy981 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 6.
Wstajemy dość wcześnie, w okolicach 7. Jak do tej pory jedyna noc, kiedy naprawdę się wyspałem. Ruszamy szlakiem w stronę gór, gdzieś na punkt widokowy. Jedziemy na pusto, więc idziemy jak wiosenna burza. Seba tak napierał, że po 2 km urwał szprychę. Wracamy do namiotów i próbujemy ogarnąć tą awarię. Szprychę okręcamy wokół innej, bo od strony kasety nie da się jej wyciągnąć. Demontujemy błotnik, o który krzywe koło mocno ocierało. Wreszcie koło 10 wyjeżdżamy, ale i tak wstępujemy jeszcze do sklepu- słońce strasznie przypieka. Lekki zjazd doprowadza nas do miasteczka Moisei. Tam targ odbywał się na przelotowej drodze: kramy, konie, samochody porozrzucane byle gdzie, spacerujące zwierzaki i głośna muza, gdzie my jesteśmy ? Jakiś inny świat :D Za Sacel zaliczamy ostatni podjazd serpentynami, a przynajmniej tak nam się wydawało. W straszliwym upale docieramy na przełęcz. Tam jemy i pijemy, a Seba brata się z miejscowym kundelkiem. Piesio tak nas polubił, że na zjeździe bardzo długo biegł za nami- smutny był to widok.
Ponad 30 km zjazdu dało nam wytchnienie i już myśleliśmy, że ostatnie kilometry do Bistrity miną spokojnie. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podjazd. W pełnym słońcu, przez ok. 5 km jechaliśmy na wysokich obrotach, pod koniec myślałem, że zemrę. Wszyscy przeżyli i na szczycie zrobiliśmy postój w cieniu. Do samego miasta prowadził już tylko zjazd. W mieście bardzo duży ruch, a my musimy przez całe przejechać. Z pewną niepewnością zaglądamy pod Kauflanda. Samochód mocno zakurzony, ale stał na swoim miejscu :)
Małe podsumowanie.
Jeśli ktoś chce tanio poznać jakiś kraj, to Rumunia jest do tego idealna. Mega dziurawe, ale właśnie remontowane drogi zniechęcają, ale przy odrobinie szczęścia od auta nic nie opadnie, a koła będą całe (więcej jest punktów z wulkanizacją, jak sklepów). Rumuńscy kierowcy jeżdżą bardzo szybko, wyprzedzają gdzie tylko się da, ale absolutnie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń- mijali nas szerokim łukiem i ciągle trąbili, czasem bez powodu.
Najlepiej zabrać ze sobą kartę płatniczą, albo euro- kurs jest bardzo korzystny. Sklepów nie brakuje, ale wygodniej jest wybierać supermarkety, nie trzeba nic mówić :D Na tych drogach opony rowerowe o niskim profilu raczej będą się kiepsko spisywać, bo dziur jest mnóstwo. Moje o szerokości 1.75 były chyba optymalne.
Ludzie są bardzo spokojni i przyjacielscy, a Policja potrafi się bawić sygnałami pod jakimś wiejskim barem :D Na drogach jest mnóstwo konnych zaprzęgów, spotkanie ciągnika jest wydarzeniem dnia. Im bardziej pofałdowany teren, tym trudniej znaleźć miejsce na namiot, każdy wolny kawałek jest ogrodzony.
To pisałem ja- Miciu vel. Mielony :D
Ponad 30 km zjazdu dało nam wytchnienie i już myśleliśmy, że ostatnie kilometry do Bistrity miną spokojnie. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się podjazd. W pełnym słońcu, przez ok. 5 km jechaliśmy na wysokich obrotach, pod koniec myślałem, że zemrę. Wszyscy przeżyli i na szczycie zrobiliśmy postój w cieniu. Do samego miasta prowadził już tylko zjazd. W mieście bardzo duży ruch, a my musimy przez całe przejechać. Z pewną niepewnością zaglądamy pod Kauflanda. Samochód mocno zakurzony, ale stał na swoim miejscu :)
Z Pietrosulem w tle.© miciu222145
Seba znów nabroił.© miciu222145
Można, a nawet tak trzeba.© miciu222145
Trzeba to ogarnąć.© miciu222145
Jadymy przez wioski.© miciu222145
Odpoczynek na podjeździe.© miciu222145
Włochaty walczy.© miciu222145
Opuszczamy region Maramures.© miciu222145
Ciekawa brama.© miciu222145
Seba znalazł koleżankę.© miciu222145
Cieniutkie deseczki nie budziły zaufania.© miciu222145
Finalny napis.© miciu222145
Małe podsumowanie.
Jeśli ktoś chce tanio poznać jakiś kraj, to Rumunia jest do tego idealna. Mega dziurawe, ale właśnie remontowane drogi zniechęcają, ale przy odrobinie szczęścia od auta nic nie opadnie, a koła będą całe (więcej jest punktów z wulkanizacją, jak sklepów). Rumuńscy kierowcy jeżdżą bardzo szybko, wyprzedzają gdzie tylko się da, ale absolutnie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń- mijali nas szerokim łukiem i ciągle trąbili, czasem bez powodu.
Najlepiej zabrać ze sobą kartę płatniczą, albo euro- kurs jest bardzo korzystny. Sklepów nie brakuje, ale wygodniej jest wybierać supermarkety, nie trzeba nic mówić :D Na tych drogach opony rowerowe o niskim profilu raczej będą się kiepsko spisywać, bo dziur jest mnóstwo. Moje o szerokości 1.75 były chyba optymalne.
Ludzie są bardzo spokojni i przyjacielscy, a Policja potrafi się bawić sygnałami pod jakimś wiejskim barem :D Na drogach jest mnóstwo konnych zaprzęgów, spotkanie ciągnika jest wydarzeniem dnia. Im bardziej pofałdowany teren, tym trudniej znaleźć miejsce na namiot, każdy wolny kawałek jest ogrodzony.
To pisałem ja- Miciu vel. Mielony :D
Dystans110.86 km Czas05:32 Vśrednia20.03 km/h VMAX50.00 km/h Podjazdy1021 m
Temp.28.0 °C SprzętRadon ZR Litening Custom
Rumunia dzień 5.
Rano wszystko było mokre i za ciepło też nie było. Spałem " z górki", więc w nocy co chwilę nurkowałem w śpiworze :D Ogarniamy się i jedziemy- kontynuujemy podjazd, który zaczęliśmy wczoraj, ale dzisiaj pokonamy ponad 80 km, a w sumie prawie 150 km :D Dziurawa droga trochę denerwuje, ale dzięki niej mam pamiątkę w postaci zgubionej tablicy rejestracyjnej. Po ok. 20 km docieramy do miasta Vatra Dornei- robimy grubsze zakupy i jedziemy dalej. Przez kawałek, pierwszy raz jedziemy drogą bez dziur i z poboczem nawet :D Kawka na stacji wywala oczy na wierzch i jedzie się dużo lepiej. Lekko pofałdowaną drogą jedziemy, aż do zjazdu za miejscowością Iacobeni. Do tej pory Seba gubił różne rzeczy, tym razem zaszalał. Prawie zgubił wszystko co miał, razem z bagażnikiem :D Jakoś ratujemy sytuację zipami i ruszamy dalej, drogą, która jest coraz gorsza. Z każdym kilometrem podjazd daje w kość coraz bardziej, a pogoda się psuje. Nadciągają ciemne chmury i pojawiają się pierwsze krople deszczu, ale słońce nie daje za wygraną. Na serpentynach poznajemy ciężar naszych bagaży, ale ciągniemy mocno do przodu, bo zaczyna padać. Już za chwileczkę, już za momencik i jest, najwyższy punkt wyjazdu- Przełęcz Prislop- 1416 m, mój nowy rekord wysokości, zdobyty na rowerze. Gdy tylko docieramy na szczyt, rozkręca się burza i atakuje gradem. Mamy czas na odpoczynek. Gdy pogoda się uspokaja, robimy foty i ruszamy w dół, pięknymi, dziurawymi serpentynami. Jest mokro i z początku zimne powietrze robi się duszne. Spotykamy terenówki z Gdańska i pędzimy dalej, zostawiając burzę za nami. Docieramy do miasta Borsa, gdzie kierujemy się za znakami prowadzącymi na camping. Boczna droga, to po prostu szutrówka, a camping, to ogródek za domem. Polacy już tam byli, a następni pojawiali się co chwilę. Burzowe chmury znikają, robi się fajniutko, można wszystko wysuszyć. Na początek właściciel rzucił zaporową cenę, ale utargowaliśmy trochę. Wieczorem integrujemy się do późna. Po dzisiejszym dniu rowery w końcu się wybrudziły, a zacisk hamulca, czarny od klocków, wskazywał na ciężkie zjazdy.
Wilgotny poranek.© miciu222145
Znalezisko.© miciu222145
Droga nie rozpieszcza.© miciu222145
W mieście.© miciu222145
Szok- równa droga.© miciu222145
Gapowicz.© miciu222145
Seba znowu coś chciał zgubić :D© miciu222145
Koszulka wylądowała w rowie.© miciu222145
Robi się ciekawie.© miciu222145
Widoki na podjeździe.© miciu222145
Przeł. Prislop.© miciu222145
Wszyscy dotarli.© miciu222145
Zacne widoki.© miciu222145
Monastyr na szczycie.© miciu222145
Miasto jest fajnie połozone- powrót z zakupami.© miciu222145
Suszenie namiotów.© miciu222145