Wpisy archiwalne w kategorii
Z sakwami
Dystans całkowity: | 22277.20 km (w terenie 391.00 km; 1.76%) |
Czas w ruchu: | 1272:29 |
Średnia prędkość: | 17.51 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.84 km/h |
Suma podjazdów: | 151381 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 140 (70 %) |
Suma kalorii: | 449724 kcal |
Liczba aktywności: | 204 |
Średnio na aktywność: | 109.20 km i 6h 14m |
Więcej statystyk |
Dystans134.35 km Teren2.00 km Czas07:14 Vśrednia18.57 km/h VMAX40.00 km/h Podjazdy230 m
Kalorie 3200 kcal Temp.34.0 °C
Dzien 11. Bułgaria? Nie dzisiaj.
Odprawiamy codzienny rytuał, czyli zwijanie bazy, mycie i jazda do sklepu. Tam świeże pieczywo i śniadanko z kawką. Od rana przypieka, ale będzie płasko, więc może nas mocno nie sponiewiera. W Turnu Magurele odbijamy w stronę Dunaju i promu do Bułagarii. Tereny mało ciekawe, do tego śmierdząca fabryka jakiejś chemii i tiry. Spóźniamy się o 4 minuty, a następny prom za 3 godziny, chyba sobie jaja robią. Postanawiamy jechać dalej wzdłuż Dunaju do następnej przeprawy, czyli mostu w Giurgiu. Okolica raczej przyjemna, ludzie nastawieni pokojowo. Spotykamy chyba małżeństwo z Francji- jadą obładowani ze Stambułu do Francji. Później mamy okazję podziwiać domowe wypalanie cegieł. W miejscowości Slobozia, tuż przed Giurgiu, robimy zakupy i szukamy miejscówki. Szukamy dość długo, ale udało się i tym razem. Bardzo szybko chowamy się do namiotów, bo plaga komarów nie daje żyć.
Prom uciekł.
Budowanie pieca.
Chyba mają dużo słońca.
Dwa miasta, dwa różne kraje na horyzoncie.
Prom uciekł.
Budowanie pieca.
Chyba mają dużo słońca.
Dwa miasta, dwa różne kraje na horyzoncie.
Dystans120.40 km Teren2.00 km Czas06:11 Vśrednia19.47 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy320 m
Kalorie 3000 kcal Temp.30.0 °C
Dzień 10. Znowu płasko.
Wita nas słoneczny poranek, oraz majestatycznie przelatująca czapla. Pora się zbierać. Cały czas towarzyszy nam dopływ Dunaju, rzeka Olt. Po kilkunastu kilometrach docieramy do potężnego zalewu. Mniej więcej do 50 km mamy jakieś podjazdy, później przewaga płaskiego z tendencją spadkową. Im bardziej na południe jedziemy, tym ludzie są dla nas życzliwsi. W barach, czy sklepach bez problemu ładujemy telefony, nabieramy wody, czy dostajemy oferty matrymonialne :D Dogadujemy się różnie, czasem po hiszpańsku, włosku, ale bardzo często zagadują do nas po niemiecku. Czy my wyglądamy na niemców ? Jedzie się fajnie, ale trzeba gdzieś spać. Skręcamy w polną drogę i znajdujemy miejscówkę, tradycja nakazuje, by była przy kukurydzy. Jako, że nieopodal Olt wpada do Dunaju, to w jakiejś knajpie do późna głośno grają, a później pieseły wyją do księżyca. Czasem ktoś obok przejeżdża, ale raczej się nami nie interesują.
Masa wody.
Cmentarz.
Śpiący troll.
Złomiarze.
W sklepie.
Masa wody.
Cmentarz.
Śpiący troll.
Złomiarze.
W sklepie.
Dystans135.80 km Teren2.00 km Czas06:48 Vśrednia19.97 km/h VMAX53.00 km/h Podjazdy1360 m
Kalorie 3500 kcal Temp.28.0 °C
Dzień 9. Transfagarashan.
Rano wstajemy zmarznięci, przynajmniej niektórzy. Mój śpiwór dał radę i było mi cieplutko. Jedzenia nie mamy, więc jedziemy do sklepu, do którego nie dotarliśmy wczoraj. Trasa, która nas czeka jest po prostu piękna. Nie dość, że w dół, to z wąwozami, tunelami i tamą. Jemy śniadanie, suszymy pranie, ładujemy telefony. Odwiedzamy pocztę, a tam sielska atmosfera- deski na podłodze w lichej chałupce, a obsługa siedzi z klientami przy stolikach :D Robi się płasko i opuszczamy wreszcie drogę 7C. Większa przerwa na żarcie w Ramnicu Valcea i jedziemy dalej, cały czas towarzyszy nam woda. Znowu musimy szukać miejscówki. Nad wodą źle, bo mnóstwo robactwa, w polu mnóstwo komarów. Robimy zakupy w mikroskopijnym sklepiku i wybieramy łąkę z dala od drogi, niestety wieczór psują cholerne komary. Ostatnie 20 km bez gps-a, bo prawdopodobnie się przegrzał- miałem już raz taką akcję. Włączył się przed samym noclegiem dopiero.
Dystans87.80 km Czas05:33 Vśrednia15.82 km/h VMAX65.00 km/h Podjazdy2200 m
Kalorie 4800 kcal Temp.10.0 °C
Dzień 8. Droga 7C, czyli Transfogarska zdobyta.
W nocy się rozpadało i przestało dopiero po 9. Zanim się zebraliśmy, było już po 11. Po nocnych opadach rzeki trochę przybrały, więc i przeprawa łatwa nie była. Czas rozpocząć podjazd, który ma 35 km. Wizyta w napotkanym sklepie i ogień. Początek lajtowy, można cisnąć, pojawia się mżawka, czasem pada, nie jest to idealna pogoda na te wysokości, bo robi się zimno. Grześka dziabnął w nogę jakiś dziki pieseł- chyba musi zaglądnąć do lekarza jak wrócimy. Zakręt za zakrętem i wysokości przybywa. Prędkości powoli spadają, bo początkowe 20, zamienia się w 12 km/h. Przestało padać i wyłazi słoneczko, jest fajnie. U podnóża serpentyn spotykamy Polaków, którzy przyjechali tutaj samochodami. Są w szoku, gdy dowiadują się, że przyjechaliśmy tu o własnych siłach. Serpentyny działają na psychikę, bo wyglądają na strasznie strome. Pora zrzucić na młynek i cisnąć z zawrotną prędkością 7-8 km/h. Kierowcy pozdrawiają, swoim rytmem jedzie się dobrze. Na asfalcie są oznaczenia dystansu do końca podjazdu. 500, 400, 300, 200, 100 m, zakręt i... jeeest, udało się. Na szczycie tłumy ludzi, masa samochodów, straszne zamieszanie. Zimno tam jest okropnie, bo wieje strasznie. Ubieramy się we wszystkie możliwe ciuchy. Odwiedzamy jeziorko i punkt widokowy- 2056 m.n.p.m. Po zjedzeniu kuli z sera i ciasta kukurydzianego nie czuję się najlepiej. Dobrze, że mamy zjazd. Kawałek tunelu i zjazd mega serpentynami. Hamowanie z 65 km/h i ogień do następnej nawrotki, szaleństwo :D Dojeżdżamy do jeziora. Jego linia brzegowa jest strasznie pokręcona, a droga prowadzi dokładnie tak samo. Dzięki temu na niczym spełzły nasze starania, by dotrzeć do najbliższej wioski na zakupy. Brakuje nam 10 km, a zapada już zmrok. Tej nocy będziemy mieć najgorszą miejscówkę wyjazdu. Nad rzeką, blisko drogi, gdzie tubylcy urządzają sobie dzikie imprezy, więc syf niemiłosierny dookoła. Żeby nie było nam za dobrze, to temperatura spada do ok. 8 stopni. Takiej nocy nie chce się pamiętać. Wysokość, to ok. 890m.
Na ostatnim zakręcie.
Tunel na szczycie.
Jeziorko przy punkcie widokowym.
na punkcie widokowym.
Teraz trzeba zjechać :D
Na ostatnim zakręcie.
Tunel na szczycie.
Jeziorko przy punkcie widokowym.
na punkcie widokowym.
Teraz trzeba zjechać :D
Dystans136.70 km Teren15.00 km Czas07:50 Vśrednia17.45 km/h VMAX53.00 km/h Podjazdy1280 m
Kalorie 4000 kcal Temp.25.0 °C
Dzień 7. U Drakuli, Góry Fogarskie.
Jak zwykle zbieramy się koło 9. Początek płaski, ale jak tylko zaczynają się górki, to znika asfalt. Niby nie jest to jakaś podrzędna droga, mimo tego trzeba się tłuc po kamieniach. Przed Dumbraveni wracamy już na asfalt. Teraz główną drogą do Sighisoary. Tam wdrapujemy się na wzgórze, gdzie mieści się zabytkowa starówka, twierdza i kościół ewangelicki, swoją siedzibę miał tutaj Vlad Tepes, zwany też Palownikiem, czy Drakulą. Mamy przy okazji znakomity widok na pozostałą część miasta. Znowu dworzec i Kaufland, czyli tradycyjnie. Jedziemy przez co raz biedniejsze tereny, bo dzieciaki za wszelką cenę chcą nas zatrzymać, czasem jakiś kamień poleci...Przed Agnitą odbijamy na podjazd, jednak na szczycie stwierdzamy, że za dużo drogi nadłożymy i wracamy. Droga głównie pod górę i niestety znowu asfalt się kończy. Jednak przed zjazdem pojawia się znowu i możemy cisnąć. Pierwszy raz mamy widok na Góry Fogaraskie- pojawia się pytanie, co ja tutaj robię? Lekkimi zygzakami docieramy do głównej drogi u podnóża gór. Jedziemy kawałek do sklepu i wjeżdżamy na słynną drogę 7C. Za chwilkę skręcamy i przedzierając się przez 3 niezbyt głębokie rzeczki wbijamy się komuś na ogród i zakładamy kolejny obóz. Kąpiel w lodowatej rzece, to szok. Cały czas mamy widok na pasmo górskie i widząc światła samochodów na szczycie, czuję respekt i jestem taki malutki.
O poranku.
Bez asfaltu, ale za to jak ładnie.
Sighisoara- zabytkowe centrum na wzgórzu.
Wieża zegarowa.
Kościół.
Brama.
Widok z góry.
Fortyfikacje przed Agnitą.
Zapomnieli o asfalcie.
Pierwsze widzenie z górami- chmury troszkę psują zdjęcia.
Jesteśmy na dobrej drodze.
Wielka wanna.
O poranku.
Bez asfaltu, ale za to jak ładnie.
Sighisoara- zabytkowe centrum na wzgórzu.
Wieża zegarowa.
Kościół.
Brama.
Widok z góry.
Fortyfikacje przed Agnitą.
Zapomnieli o asfalcie.
Pierwsze widzenie z górami- chmury troszkę psują zdjęcia.
Jesteśmy na dobrej drodze.
Wielka wanna.
Dystans131.03 km Teren1.00 km Czas06:41 Vśrednia19.61 km/h VMAX57.00 km/h Podjazdy910 m
Kalorie 3800 kcal Temp.24.0 °C
Dzień 6. Krajobraz po burzy.
W nocy burze zaatakowały z dwóch stron. Wiało tak mocno, że musieliśmy się ewakuować ze skarpy, bliżej kukurydzy. Usnąłem po 2. Wstałem w strasznym stanie, ale jechać trzeba. Droga dojazdowa, to jakaś katastrofa. Miała może 200 m, ale już po kilku koła się nie kręciły. Później doszły małe kamyczki i nie dało się jechać. Ogarnianie patykami i jakoś jedziemy. Jest trochę mgliście, ale jakoś dusznawo. Po 10 km zatrzymujemy się pod barem. Kusi nas wąż z wodą tuż obok :D Kupujemy po browarze, ładujemy telefony i myjemy rowery. Po ponad godzinie jedziemy dalej. Czeka nas sporo podjazdów serpentynami, dobrze, że nie jest tak gorąco jak wczoraj.
W Sarmasu robimy dłuższy postój w parku- jak zwykle, jesteśmy atrakcją dnia. Serpentyny w Ludus nie były szczęśliwe dla mnie. Przeciera się dętka, bo jakoś się dziwnie zawinęła. Przed Tarnaveni czeka nas ostry podjazd, ale zjazd serpentynami, to coś pięknego. Mijamy miejscowość Bahnea i zaczynamy szukać miejscówki na nocleg. To za blisko drogi, to nie ma dojazdu, to straszne chaszcze. Znowu znajdujemy łąkę przy kukurydzy. Troszkę nas widać z drogi, ale kto by na nas patrzył, jak dziury trzeba omijać.
Nie pojedzie.
Postój w parku.
Koniowi trzeba pomóc.
Jezioro Zau.
Pole namiotowe.
W Sarmasu robimy dłuższy postój w parku- jak zwykle, jesteśmy atrakcją dnia. Serpentyny w Ludus nie były szczęśliwe dla mnie. Przeciera się dętka, bo jakoś się dziwnie zawinęła. Przed Tarnaveni czeka nas ostry podjazd, ale zjazd serpentynami, to coś pięknego. Mijamy miejscowość Bahnea i zaczynamy szukać miejscówki na nocleg. To za blisko drogi, to nie ma dojazdu, to straszne chaszcze. Znowu znajdujemy łąkę przy kukurydzy. Troszkę nas widać z drogi, ale kto by na nas patrzył, jak dziury trzeba omijać.
Nie pojedzie.
Postój w parku.
Koniowi trzeba pomóc.
Jezioro Zau.
Pole namiotowe.
Dystans87.20 km Teren2.00 km Czas05:01 Vśrednia17.38 km/h VMAX56.00 km/h Podjazdy620 m
Kalorie 2600 kcal Temp.36.0 °C
Dzień 5. Wielkie lenistwo.
Znowu zapowiada się gorący dzień. Z rana walczę z nieszczęsną sprężynką i udaje się wszystko ogarnąć. Arek i Przemek decydują się jechać dalej sami. My mamy ostry zjazd z serpentynami, później jeszcze kilka sporych podjazdów i płaskość totalna. Takiego upału jeszcze nie mieliśmy. W Cluj Napoca robimy zakupy w Auchan i jedziemy do centrum. Jak to w dużym mieście, jedzie się beznadziejnie. Rozkładamy się przy fontannie w okolicy teatru narodowego. Na ławkach suszymy pranie, a my wylegiwujemy się na trawniku. Wygląda, to co najmniej dziwnie. Pewnie ze 3 godziny minęło i się zbieramy, chyba nie muszę pisać jak nam to szło. Odwiedzamy jeszcze dworzec, pluskamy się w chodnikowej fontannie i jedziemy dalej. W miejscowości Valeni skręcmy w drogę między domami, w poszukiwaniu noclegu. Widzą nas gospodarze i na migi dogadujemy się, że możemy rozbić się na łące. Wieczorem pojawia się jeden z gospodarzy i przynosi nam czyściutką wodę :) Ciemne chmury nad górami nie wróżą nic dobrego.
Zielony serwisant.
Cluj Napca
Tymczasem w samym centrum miasta.
Wyjazd z miasta.
Zielony serwisant.
Cluj Napca
Tymczasem w samym centrum miasta.
Wyjazd z miasta.
Dystans127.70 km Teren3.00 km Czas07:05 Vśrednia18.03 km/h VMAX42.00 km/h Podjazdy710 m
Kalorie 3300 kcal Temp.34.0 °C
Dzień 4. Upał, górki i awaria.
Zapowiada się gorący dzień. jak zwykle zbieramy się koło 9. Początek płaski, ale pod koniec dnia pojawiają się podjazdy i to konkretne. Jeden z naszych nowych towarzyszy narzeka na kolano, ale twardo jedzie dalej. Jako, że jest upalnie, to praktycznie przy każdym większym sklepie mamy postój, głównie na browara. Teren górzysty, więc ciężko znaleźć coś dobrego na nocleg. Podczas przejazdu przez łąkę zaliczam kolca z boku opony. Ściemnia się, więc chłopaki szukają dalej miejscówki, a ja zostaję sam z wymianą dętki. Tutaj pojawił się problem. Podczas zakładania koła wcisnąłem przedni hamulec- trzeba rozepchnąć klocki. Udało się, ale przesunęła się sprężynka między klockami i tarcza ją sponiewierała. Wyjąłem klocki i tym oto sposobem zostałem z jednym hamulcem. Góry i obładowany rower z tylnym hamplem, to kiepskie połączenie. Znajdujemy nocleg ze świetnym widokiem, nie mam już ochoty na naprawę.
Ruiny kościoła.
Wyścig z małym Rumunem.
Szukamy noclegu.
Awaria- początek.
Nocleg w górach.
Ruiny kościoła.
Wyścig z małym Rumunem.
Szukamy noclegu.
Awaria- początek.
Nocleg w górach.
Dystans140.80 km Teren2.00 km Czas06:58 Vśrednia20.21 km/h VMAX33.00 km/h Podjazdy110 m
Kalorie 3600 kcal Temp.30.0 °C
Dzień 3. Spotkanie na trasie.
Wyjeżdżamy koło 9. Za ciepło nie jest, do tego wieje dość mocno. Z początku mamy boczny wiatr, ale skręcamy i dmucha w plecy. Jazda jest nudna do bólu, płaskość i słoneczniki, tak wygląda krajobraz. Pod sklepem w Fehergyramat spotykamy dwóch sakwiarzy z Polski- wracają z Rumunii. Znakiem rozpoznawczym okazały się sakwy Crosso. Ruszamy dalej. Nagle doganiają nas kolejni sakwiarze- z Polski oczywiście i znowu sakwy dały znać, że jesteśmy z Polski. Arek i Przemek jadą w tym samym kierunku, więc nasza ekipa liczy 5 osób :) Tuż przed granicą spotykamy Irlandczyka na mega starej szosie Gianta i z minimalnym bagażem. Jedzie z Bułgarii na Litwę. Robi się gorąco, gdy wreszcie docieramy do granicy. Pokazujemy dokumenty i jedziemy do Satu Mare. Tam wybieramy kasę, robimy zakupy i jedziemy dalej. Pora szukać noclegu. Jak zwykle znajdujemy łąkę pomiędzy kukurydzą w miejscowości Petin . W nocy nie daje spać ujadanie psów, których jest tu ogrom.
Węgierskie śliwki węgierki.
Tak bardzo słoneczniki.
Fehergyramat
Ścieżka w stronę granicy.
Rumunia :D
Na noclegu.
W nocy było jasno.
Węgierskie śliwki węgierki.
Tak bardzo słoneczniki.
Fehergyramat
Ścieżka w stronę granicy.
Rumunia :D
Na noclegu.
W nocy było jasno.
Dystans138.80 km Teren1.00 km Czas07:09 Vśrednia19.41 km/h VMAX50.00 km/h Podjazdy490 m
Kalorie 3500 kcal Temp.31.0 °C
Dzień 2. Słowacja, Węgry i dzikie traktory.
Dawno nie spałem w namiocie, więc jestem mocno zmęczony po tej nocy. Na zewnątrz mgła, że świata nie widać. Dość szybko jednak zaczyna się przebijać słońce i od samego rana zaczyna przypiekać. Zaliczamy ostatnie podjazdy, bo później już jest tak płasko, że odechciewa się jechać. Chwilę zatrzymujemy się nad Velką Domasą (jezioro takie), a później to już tylko postoje na zakupy i ewentualne mycie :D Węgry są płaskie i nudne. Tokaj jedynie urzeka widokami, a tak to słoneczniki po horyzont. Nocujemy tuż przy granicy ze Słowacją w miejscowości Pacin, na skoszonej łące. Dookoła przewalają się burze i jedna nas dosięga, jest mało śmiesznie. Jednak godzina 23 przyniosła nam niespodziankę. Jakiś nadgorliwy rolnik umyślał sobie zbiórkę siana. Widok mega ciągnika jadącego na nasze namioty zostaje w głowie na długo :D Nie wiem kto był bardziej zaskoczony: rolnik, czy my. Noc strasznie kiepska- atak ciągnika i burza.
Poranek
Wielka Domasa
Vranov- zamek Cicava
Tokaj
Stąd nadjechało zło
Poranek
Wielka Domasa
Vranov- zamek Cicava
Tokaj
Stąd nadjechało zło