Wpisy archiwalne w kategorii

Morze Czarne 2017

Dystans całkowity:1354.50 km (w terenie 27.00 km; 1.99%)
Czas w ruchu:80:35
Średnia prędkość:16.81 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:11090 m
Suma kalorii:35600 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:112.87 km i 6h 42m
Więcej statystyk
Dystans152.35 km Czas08:46 Vśrednia17.38 km/h VMAX46.00 km/h Podjazdy1400 m
Kalorie 4200 kcal Temp.34.0 °C SprzętRadzio :)
Odcinek 184. "Morze Czarne. 2) Upał doskwiera".
Już rano było ciepło, co nie wróżyło niczego dobrego. Jeszcze stosunkowo dobre drogi zamieniają się w place budowy, a kierowcom odwala coraz bardziej. Nawadniamy się to piwem, to kwasem i brniemy w tą dzicz. W Płuchowie (Pluhiv) odwiedzamy tamtejsze cudowne źródełko. Zborów (Zboriv), kolejne brukowane miasto. Tam postanawiamy odpocząć nad wodą. Trochę to trwało, ale było potrzebne, bo grzeje niemiłosiernie. Tarnopol mijamy i jedziemy do Trembowli (Terbovlia). Tam czas oczekiwania pod sklepem wykorzystałem na poszukiwanie noclegu. Lokalny cwaniaczek postanowił wykorzystać sytuację. Zaczął wypytywać o ceny noclegów, bo on ma gdzieś tam chałupę i mógłby nam kawałek trawnika użyczyć za jakąś chorą cenę. Za flaszkę może nam pokazać fajne miejsce koło muzeum. Totalne chaszcze, ale nie bardzo chciał nas opuścić, no przecież flaszka by była. Na jednym ze zjazdów jakiś debil wychodzi nam prosto pod koła i próbuje zatrzymać- przy prawie 50 km/h, to był czysty debilizm. Teren mocno się pofałdował, a dzień się kończy. Na nocleg się nie zanosi, ale staje się cud. Świeżo wybudowany Kościół na podjeździe kusi nas swoim zapleczem. Nie jest idealnie, ale ku naszemu zdziwieniu, w pobliskim beczkowozie jest cieplutka woda, więc można się umyć jak człowiek.






Święta woda siły doda.

Ulubiona nawierzchnia.

W Zborovie.
Wytchnienie od upału.

Wydaje się być ok.
Dystans197.54 km Czas10:39 Vśrednia18.55 km/h VMAX50.00 km/h Podjazdy1650 m
Kalorie 5700 kcal Temp.32.0 °C SprzętRadzio :)
Odcinek 183. "Morze Czarne. 1) Mocny początek".
Kolejny rok, kolejna wyprawa. Po zimnej Finlandii pora na coś cieplejszego, czyli Morze Czarne. Towarzyszył mi Grzesiek, z którym już od kilku lat jeżdżę. Start był zaplanowany na 12 z Przemyśla. Nie byłbym sobą, gdybym nie dowalił do pieca i nie wpadł na pomysł dojazdu tam rowerem. Na początku ciężko się przyzwyczaić, ale jakoś jechałem, a już z rana było ciepło. Markowa, Kańczuga, Pruchnik, górek sporo, ale jedzie mega fatalnie. Podniosłem siodełko o kilka mm i odżyłem. W Żurawicy byłem na tyle wcześnie, że jeszcze nadłożyłem drogi. Później śniadanko nad Sanem i ruszam na Rynek. Przyjeżdża Grzesiek i jedziemy na zakupy do Biedry. Spotykamy po drodze rodzinę sakwiarzy. Pora opuścić kraj, na przejściu bez kolejki, strażnik wypytuje tylko jak się sprawują takie rowery i tyle. Droga do Lwowa to nudny przymus, ale jest to nieliczny odcinek bez dziur. Spotykamy sakwairzy z Niemiec- kończą we Lwowie, więc jadą jak opętani. Zatrzymujemy się na piwko, lody i takie tam. Ceny? Bardzo przystępne. Przed nami Lwów, czyli męka na brukowanych uliczkach. Najlepiej jechać tuż przy torowisku, ale wtedy cały ruch jest zablokowany. Z tej jazdy tylko rozbolała mnie głowa. Nareszcie udaje się opuścić miasto i po jakichś 10 km w miejscowości Pidhirne znajdujemy miejscówkę tuż przy stawie. Obok namiotów mamy drogę wśród łąk, którą miejscowi docierają do domów, ale nikt nam głowy nie zawraca. To był mega męczący dzień, trzeba złapać trochę sił na następne.


Odpoczynek w Kańczudze.

San w Przemyślu.

Już na Ukrainie.

Horodok- pod sklepem.

Koniec dnia.

Pojawiają się mgły.


© 2017 Exsom Group, LLC. All Rights Reserved. Terms of Service · Privacy Policy · DMCA · System Status