Wpisy archiwalne w kategorii
Bieszczady
Dystans całkowity: | 5287.46 km (w terenie 1027.00 km; 19.42%) |
Czas w ruchu: | 254:48 |
Średnia prędkość: | 20.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 58756 m |
Maks. tętno maksymalne: | 200 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (83 %) |
Suma kalorii: | 76111 kcal |
Liczba aktywności: | 48 |
Średnio na aktywność: | 110.16 km i 5h 25m |
Więcej statystyk |
Dystans166.80 km Czas05:45 Vśrednia29.01 km/h VMAX67.00 km/h Podjazdy2050 m
Odcinek 257. "Jak to w Bieszczadach było".
Zebraliśmy się w Lesku, by jak co roku zrobić pętelkę po Bieszczadach. Zebrała się nas niebagatelna liczba, bo około 120 osób. Tylko ta pogoda coś nie taka- startowaliśmy w mżawce. Na początek lecimy w stronę serpentyn prowadzących w Góry Słonne. Już widać, że łatwo nie będzie. Na podjeździe dobijam do tętna max. i wiem, że czas będzie dobry :D Zjazd na szczęście już po suchym. Kierujemy się teraz przez Ptaszkową w stronę Ustrzyk Dolnych. Peleton się rozrywa- mocna grupa leci przodem, a później kilka małych grupek. Przed zjazdem do Czarnej zatrzymuje nas Policja. Pytają, czy mamy coś wspólnego z ekipą na przodzie, bo ludzie dzwonią, że droga jest zablokowana i żeby interweniować. Nie chcą już wracać, więc mamy misję, żeby przekazać żale. W Czarnej w sklepie kolejka, więc robimy zakupy na końcu. Ekipa nam zwiała, więc nie pojechaliśmy przez to z Zukim jak trzeba. Polecieliśmy na Lutowiska i skręciliśmy na Chmiel. Słońce ładnie świeci, wiatr cholernie wieje, czas na kryzys :D W Brzegach Górnych dłuższy postój i atakujemy serpentyny. Na zjeździe zapomniałem zahamować, a Zuki poszedł w moje ślady- samochód na nawrotce był blisko. Ciśniemy przez Wetlinę i Smerek do Cisnej. Tam łączymy się z całą ekipą i wspinamy się do Jabłonek. Od Baligrodu prędkości cały czas w okolicach 40 km/h. Było to dobre rozpoczęcie jesieni :D
To jedziemy.
Do Brzegów Górnych.
Połonina Caryńska.
To jedziemy.
Do Brzegów Górnych.
Połonina Caryńska.
Urlop= Bieszczady.
Miałem urlop- podczas dojazdu dowiedziałem się jednak, że muszę wrócić wcześniej do roboty. Wyjazd ten był więc strzałem w 10. Piękna pogoda, tony błota i 17 km z Kalnicy przez Smerek i Przeł. Orłowicza.
Dystans149.38 km Czas05:46 Vśrednia25.90 km/h VMAX64.00 km/h Podjazdy1800 m
Odcinek 200. "W Bieszczady".
Ostatni dzień urlopu trzeba wykorzystać konkretnie. Start z Leska. Pochmurno, ale mimo tego gorąco. Najpierw na Ustrzyki Dolne. Później przez Lutowiska na Ustrzyki Górne. Teraz trochę ciężej, czyli przełęcz Wyżniańska i Wyżnia z widokiem na Połoniny, Smerek i Rawki. Docieram do Cisnej i atakuję podjazd na Jabłonki. Teraz już z wiatrem i lekko z górki do samego Leska.
Punkt widokowy nad Lutowiskami.
Serpentyny i Poł. Caryńska.
Punkt widokowy nad Lutowiskami.
Serpentyny i Poł. Caryńska.
Dystans71.44 km Teren55.00 km Czas03:57 Vśrednia18.09 km/h VMAX62.00 km/h Podjazdy1570 m
Odcinek 57. "Wiosna w Bieszczadach".
Po wczorajszym wypadzie na Wilcze nogi bolały okrutnie, ale wypadu w Bieszczady odpuścić nie mogłem. Było 12 osób, a może więcej- szok jak na początek sezonu. Startujemy z Wołkowyi i wspinamy się wzdłuż jeziora- słońce smaży ostro. Dojeżdżamy do Bukowca i tam ładujemy się na szuter wzdłuż Solinki. Mijamy Tołstę i dojeżdżamy w okolice Rajskiego. Teraz jedziemy fajnymi szutrami wzdłuż Sanu przez rezerwaty Krywe oraz Hulskie. Na punkcie widokowym robimy dłuższy postój i zjeżdżamy do Sękowca. Zasoby wody mamy mocno uszczuplone, a sklep w Zatwarnicy zamknięty- cóż, może jakoś przeżyjemy. Mijamy Tworylczyk i kierujemy się na Sine Wiry. Tam mamy już rozpalone ognicho, więc czas na piknik. Po tak długim odpoczynku jechać się nie chce. Dojeżdżamy do Polanek i znowu zmieniamy asfalt na szuter- jest mocno pod górę, a ja mam już dość. Mijamy Kamień i zjeżdżamy do Bukowca. Jeszcze kawałek asfaltem i koniec, ale ja jadę na odcięciu. Słońce spaliło mnie okrutnie, do tego było tak sucho, że pył wdzierał się do nosa. Na zjazdach rower idzie jak dzik w szyszki, rewelacyjnie się jedzie.
Czekamy na resztę.
Widok na Smerek spod pasma Otrytu.
Koło tych przekaźników po prawej później jechaliśmy :D
Okolice Sinych Wirów- Smerek w tle.
Trochę się kurzyło :D
Czekamy na resztę.
Widok na Smerek spod pasma Otrytu.
Koło tych przekaźników po prawej później jechaliśmy :D
Okolice Sinych Wirów- Smerek w tle.
Trochę się kurzyło :D
Dystans46.10 km Teren38.00 km Czas03:52 Vśrednia11.92 km/h VMAX49.00 km/h Podjazdy1480 m
Bieszczady na ostro.
Nadszedł czas na jesienne sponiewieranie się w Bieszczadach. Mamy blisko, więc zbiera się spora ekipa, całe 12 osób, będzie tłok :D
Ruszamy z Cisnej, słonko ładnie przygrzewa, kierujemy się asfaltem na Żubracze. Tam skręcamy na szutrówkę w stronę Solinki. Przed granicą skręcamy w stronę stacji kolejowej w Balnicy. Kilka ścieżek skutecznie nam to utrudnia. Albo jedziemy w złym kierunku, albo trafiamy na bagna, bagna Ketrapa w tym wypadku. Po kilku próbach jesteśmy na miejscu- na granicę mamy dosłownie rzut korbą.
Początek jazdy po szlaku to porażka- wąwozy, błoto, powalone drzewa, jazdy niewiele. Później jest lepiej, choć wcale nie łatwiej, bo szlak graniczny, to raz w górę, raz w dół. O słońcu możemy zapomnieć, zimny wiatr nie jest przyjemny. Tak mordujemy się przez Czerenin, Stryb, Sinkową i Rypi Wierch. Na Przełęcz nad Roztokami dolatujemy cudnym zjazdem, aż się chce jeszcze raz, euforia. Chwila przerwy na ochłonięcie i zaczynamy wypych dnia. Na Okrąglik było ok. 3 km, jazdy było niewiele, a stromizna makabryczna. Na szczycie pustki, a my jedziemy na Jasło. Tam dłuższa przerwa na foty i prace serwisowe. Jedziemy dalej, czyli Małe Jasło wzywa. Po drodze mamy jeszcze Szczawnik, czyli znowu góra, dół. Początkowo zjazd z Małego Jasła nie był może stromy jakoś bardzo, ale była to wąziutka rynna, z przeszkodami. Na wysokim korzeniu tak mi koło przystawiło, że przyziemiłem. Brodą i zębami wryłem się w glebę, do tego palec u ręki coś spuchł. Strach pomyśleć, co by było gdyby tam były kamienie- ryj jak mielonka. Głowa boli, ale dopiero teraz zaczyna się ostra jazda. Za Worwosoką zaczynają się chore wręcz nachylenia z mnóstwem niespodzianek, trzeba się mieć na baczności. Takie zjazdy bez gleby cieszą najbardziej. Już w samej Cisnej wjeżdżamy do Solinki. Tak, w rzece jest tak mało wody, że kilkaset metrów jedziemy rzeką. Mega udany dzień i weekend. Pogoda wykorzystana do bólu. Myślałem, że po wczorajszym spacerku będzie gorzej, ale nie był źle. Najbardziej wymęczył mnie kaszel, ale jest coraz lepiej.
Na stacji w Balnicy.
Widoki z granicy.
Na Dziurkowcu.
Podjazd na Jasło.
Lecimy na Małe Jasło.
Ruszamy z Cisnej, słonko ładnie przygrzewa, kierujemy się asfaltem na Żubracze. Tam skręcamy na szutrówkę w stronę Solinki. Przed granicą skręcamy w stronę stacji kolejowej w Balnicy. Kilka ścieżek skutecznie nam to utrudnia. Albo jedziemy w złym kierunku, albo trafiamy na bagna, bagna Ketrapa w tym wypadku. Po kilku próbach jesteśmy na miejscu- na granicę mamy dosłownie rzut korbą.
Początek jazdy po szlaku to porażka- wąwozy, błoto, powalone drzewa, jazdy niewiele. Później jest lepiej, choć wcale nie łatwiej, bo szlak graniczny, to raz w górę, raz w dół. O słońcu możemy zapomnieć, zimny wiatr nie jest przyjemny. Tak mordujemy się przez Czerenin, Stryb, Sinkową i Rypi Wierch. Na Przełęcz nad Roztokami dolatujemy cudnym zjazdem, aż się chce jeszcze raz, euforia. Chwila przerwy na ochłonięcie i zaczynamy wypych dnia. Na Okrąglik było ok. 3 km, jazdy było niewiele, a stromizna makabryczna. Na szczycie pustki, a my jedziemy na Jasło. Tam dłuższa przerwa na foty i prace serwisowe. Jedziemy dalej, czyli Małe Jasło wzywa. Po drodze mamy jeszcze Szczawnik, czyli znowu góra, dół. Początkowo zjazd z Małego Jasła nie był może stromy jakoś bardzo, ale była to wąziutka rynna, z przeszkodami. Na wysokim korzeniu tak mi koło przystawiło, że przyziemiłem. Brodą i zębami wryłem się w glebę, do tego palec u ręki coś spuchł. Strach pomyśleć, co by było gdyby tam były kamienie- ryj jak mielonka. Głowa boli, ale dopiero teraz zaczyna się ostra jazda. Za Worwosoką zaczynają się chore wręcz nachylenia z mnóstwem niespodzianek, trzeba się mieć na baczności. Takie zjazdy bez gleby cieszą najbardziej. Już w samej Cisnej wjeżdżamy do Solinki. Tak, w rzece jest tak mało wody, że kilkaset metrów jedziemy rzeką. Mega udany dzień i weekend. Pogoda wykorzystana do bólu. Myślałem, że po wczorajszym spacerku będzie gorzej, ale nie był źle. Najbardziej wymęczył mnie kaszel, ale jest coraz lepiej.
Na stacji w Balnicy.
Widoki z granicy.
Na Dziurkowcu.
Podjazd na Jasło.
Lecimy na Małe Jasło.
Jesienne Bieszczady.
Dzięki uprzejmości Jacka mogłem dołączyć do Sławka, Kony i Artura. Z rana wyruszyliśmy w stronę Ustrzyk Górnych. Ruszamy szlakiem czerwonym na Połoninę Caryńską, po drodze spotykając Larego. Z Połoniny schodzimy do Brzegów Górnych i ruszamy na Połoninę Wetlińską. Nagle pojawia się lisek i sępi żarcie od turystów. Docieramy pod Chatkę Puchatka, ale tak wieje, że nie siedzimy tam długo. Schodzimy na Przełęcz Wyżną i znowu kręci się koło nas lisek chytrusek. Bardzo fajnie spędzony dzień w pięknych okolicznościach przyrody.
Pogoda była kiepska do zdjęć przez zamglenie, ale coś tam wyszło.
Caryńska za nami.
Trafiliście do złego lasu!
Zmęczenie.
Pogoda była kiepska do zdjęć przez zamglenie, ale coś tam wyszło.
Caryńska za nami.
Trafiliście do złego lasu!
Zmęczenie.
Dystans256.17 km Teren1.00 km Czas09:57 Vśrednia25.75 km/h VMAX70.00 km/h Podjazdy2810 m
Na gofry.
Zuki zaplanował wypad nad Solinę, a że jest łapczywy na gminy, to trasa wyglądała tak, a nie inaczej. Na Pobitnym zjawił się jeszcze Tompi i kwadrans przed 8 wyruszamy.
Twarzowe oksy Zukiego.
Jedziemy na Słocinę i już na początek podjazd, czyli zdobywanie Rocha. Później przez Matysówkę i zjeżdżamy świeżutkim asfaltem do Kielnarowej. Bocznymi drogami przez Borek kierujemy się na Błażową, gdzie atakujemy kolejny podjazd- na Ujazdy. Zjeżdżamy do Wesołej i kierujemy się na Hłudno.
Zjazd do Wesołej.
Tam kolejny podjazd- w stronę Izdebek. Serpentyny też podjeżdżamy, nie wiem jak tak można? Dalej skręcamy na Wydrną i lądujemy w Dydni. Górki coraz większe, ale i widoki jakby zacniejsze. Jedziemy przez Końskie z widokiem na Góry Słonne- ale idąc za mediami, to powinienem napisać, że to Bieszczady były :D Bo Arłamów leży u podnóża Gór Słonnych właśnie.
Końskie.
Jesteśmy już w " Mrzgłodzie" i skręcamy na most pułapkę dla szosowców- płyty tak poukładane, że koło bez problemu wpada we wzdłużne szczeliny. Przez Siemuszową docieramy do Tyrawy Wołoskiej. Przed nami kolejne serpentyny. Na punkcie widokowym postój i zjeżdżamy do Załuża.
Jedziemy na Zamek Sobień. Podjechać po błocie i kamieniach się nie dało, ale zjechać? Zjechałem :D
Góra Sobień- rowery porzucono.
Jedziemy do Leska gdzie robimy sobie coffee break w Słodkim Domku :D
Nie chce się, ale czas jechać dalej. Jedziemy Do Uherec Mineralnych gdzie odbijamy na Myczkowce.
Jezioro Myczkowskie.
Droga do Bóbrki, to był koszmar- kilka kilometrów koślawego bruku.
Nawet dziurawy asfalt byłby lepszy. Nadgarstki bolą, ale jedziemy dalej- wspinamy się w stronę Soliny. Na zaporze jak zwykle tłumy, ale jakoś się przecisnęliśmy. Jemy zajebiste gofry i wracamy na trasę.
Jezioro Solińskie.
Przez Myczków i Łączki ponownie docieramy do Leska, ale zmieniamy kurs tuż przed mostem. Podjazd w stronę Tarnawy Górnej ciągnął się w nieskończoność, ale był też zjazd, więc nie było źle.
Ruiny cerkwi w Tarnawie Dolnej.
Docieramy do Zagórza i decydujemy się na jazdę główną drogą do Sanoka. Robimy zakupy i robimy sobie przerwę nad Sanem. Robi się dość chłodno, ale podjazdy nas rozgrzewają, najbliższy już w Trepczy. Jedziemy doliną Sanu i znowu jesteśmy w "Mrzgłodzie". Kierujemy się na Ulucz, gdzie tylko Zuki jest skłonny na spacer do cerkwi.
Kościół w Dobrej.
Skręcamy na kładkę i już po chwili jesteśmy w Temeszowie. Wzdłuż Sanu docieramy do Dynowa i dalej już nie kombinujemy- Harta, Piątkowa, Błażowa, Borek Stary, Tyczyn, Budziwój, Rzeszów.
Twarzowe oksy Zukiego.
Jedziemy na Słocinę i już na początek podjazd, czyli zdobywanie Rocha. Później przez Matysówkę i zjeżdżamy świeżutkim asfaltem do Kielnarowej. Bocznymi drogami przez Borek kierujemy się na Błażową, gdzie atakujemy kolejny podjazd- na Ujazdy. Zjeżdżamy do Wesołej i kierujemy się na Hłudno.
Zjazd do Wesołej.
Tam kolejny podjazd- w stronę Izdebek. Serpentyny też podjeżdżamy, nie wiem jak tak można? Dalej skręcamy na Wydrną i lądujemy w Dydni. Górki coraz większe, ale i widoki jakby zacniejsze. Jedziemy przez Końskie z widokiem na Góry Słonne- ale idąc za mediami, to powinienem napisać, że to Bieszczady były :D Bo Arłamów leży u podnóża Gór Słonnych właśnie.
Końskie.
Jesteśmy już w " Mrzgłodzie" i skręcamy na most pułapkę dla szosowców- płyty tak poukładane, że koło bez problemu wpada we wzdłużne szczeliny. Przez Siemuszową docieramy do Tyrawy Wołoskiej. Przed nami kolejne serpentyny. Na punkcie widokowym postój i zjeżdżamy do Załuża.
Jedziemy na Zamek Sobień. Podjechać po błocie i kamieniach się nie dało, ale zjechać? Zjechałem :D
Góra Sobień- rowery porzucono.
Jedziemy do Leska gdzie robimy sobie coffee break w Słodkim Domku :D
Nie chce się, ale czas jechać dalej. Jedziemy Do Uherec Mineralnych gdzie odbijamy na Myczkowce.
Jezioro Myczkowskie.
Droga do Bóbrki, to był koszmar- kilka kilometrów koślawego bruku.
Nawet dziurawy asfalt byłby lepszy. Nadgarstki bolą, ale jedziemy dalej- wspinamy się w stronę Soliny. Na zaporze jak zwykle tłumy, ale jakoś się przecisnęliśmy. Jemy zajebiste gofry i wracamy na trasę.
Jezioro Solińskie.
Przez Myczków i Łączki ponownie docieramy do Leska, ale zmieniamy kurs tuż przed mostem. Podjazd w stronę Tarnawy Górnej ciągnął się w nieskończoność, ale był też zjazd, więc nie było źle.
Ruiny cerkwi w Tarnawie Dolnej.
Docieramy do Zagórza i decydujemy się na jazdę główną drogą do Sanoka. Robimy zakupy i robimy sobie przerwę nad Sanem. Robi się dość chłodno, ale podjazdy nas rozgrzewają, najbliższy już w Trepczy. Jedziemy doliną Sanu i znowu jesteśmy w "Mrzgłodzie". Kierujemy się na Ulucz, gdzie tylko Zuki jest skłonny na spacer do cerkwi.
Kościół w Dobrej.
Skręcamy na kładkę i już po chwili jesteśmy w Temeszowie. Wzdłuż Sanu docieramy do Dynowa i dalej już nie kombinujemy- Harta, Piątkowa, Błażowa, Borek Stary, Tyczyn, Budziwój, Rzeszów.
Dystans91.12 km Czas03:14 Vśrednia28.18 km/h VMAX65.00 km/h Podjazdy1250 m
Bieszczadzkie szosy.
Na Fejsbuku pojawiła się opcja odnośnie wyjazdu szosowego w Bieszczady- tutaj to mogę jeździć choćby co tydzień. Liczba zgłoszonych osób przerażała- ponad 80. Najlepsze jest to, że pewnie więcej jak połowa się pojawiła :D Już na starcie się okazało, że jest to masa ludzi i jadąc w jednej grupie sparaliżujemy Lesko i okolice, tak też się stało :D
Były zaplanowane dwie trasy- 90 i 160 km. Chęci były, ale siły oceniałem na ten dystans krótszy. Na początek kierujemy się na Uherce Mineralne, a ja zdycham :D Bóbrka, Solina i zapora ze słynnym muralem. Wołkowyja, Bukowiec i pora na podział, pewnie 1/3 grupy wybrała krótszą opcję. Przez Terkę i Buk docieramy do Dołżycy i w pobliskiej Cisnej robimy krótki postój.
Na podjeździe w stronę Jabłonek prawie wypluwam płuca, ale nawet jedzie się dobrze. Jednak za Baligrodem odpuszczam gonitwę za grupą i jadę sobie spokojne 38 km/h.
W Lesku cieszę się niezmiernie, że nie pojechałem na dłuższy wariant. Całą trasę towarzyszył nam Rafał Wilk, czyli wyjazd z Mistrzem Świata w Handbike'u. Na zjazdach nikt nie miał szans, szedł jak rakieta. Pogoda dopisała, humory również, mocny + tej soboty.
Bieszczadzkie asfalty © miciu222145
Mistrzowska fota © miciu222145
Były zaplanowane dwie trasy- 90 i 160 km. Chęci były, ale siły oceniałem na ten dystans krótszy. Na początek kierujemy się na Uherce Mineralne, a ja zdycham :D Bóbrka, Solina i zapora ze słynnym muralem. Wołkowyja, Bukowiec i pora na podział, pewnie 1/3 grupy wybrała krótszą opcję. Przez Terkę i Buk docieramy do Dołżycy i w pobliskiej Cisnej robimy krótki postój.
Na podjeździe w stronę Jabłonek prawie wypluwam płuca, ale nawet jedzie się dobrze. Jednak za Baligrodem odpuszczam gonitwę za grupą i jadę sobie spokojne 38 km/h.
W Lesku cieszę się niezmiernie, że nie pojechałem na dłuższy wariant. Całą trasę towarzyszył nam Rafał Wilk, czyli wyjazd z Mistrzem Świata w Handbike'u. Na zjazdach nikt nie miał szans, szedł jak rakieta. Pogoda dopisała, humory również, mocny + tej soboty.
Bieszczadzkie asfalty © miciu222145
Mistrzowska fota © miciu222145
Dystans509.73 km Czas20:48 Vśrednia24.51 km/h VMAX66.00 km/h Podjazdy4300 m
Pętelka.
Jakiś czas temu znajomy, któremu Andrzej na imię, wpadł na dość karkołomny pomysł. Wyznaczył trasę 500 kilometrową i wyznaczył 24 godzinny limit na jej przejechanie. Większość trasy była nam znana, zapoznaliśmy się z nią podczas dwudniowego rekonesansu. Ostatnio się oszczędzałem, bo nie wiedziałem jak sobie poradzę z tą trasą- z życiówką 241 km nie było najlepiej.
Wróciłem z pracy i próbowałem się przespać, marne 2 godziny lekkiej drzemki- budzę się z bólem głowy. Ile dam radę, tyle przejadę. Spakowałem się i ruszyłem na Rynek- akurat załapałem się na tyły ekipy jadącej na zbiórkę. 8 osób na rowerach, reszta w dwóch samochodach, był m.in. mechanik, masażysta, reporter i kierowcy :D Wybija północ- wyruszamy w stronę Świlczy i dalej aż do Ropczyc, gdzie odbijamy na południe w stronę Wielopola Skrzyńskiego i Wiśniowej, Noc wymaga skupienia podczas jazdy, ale jedzie się dobrze. Przez Frysztak do Lubli i dalej do Jasła. Odbijamy na Nowy Żmigród, by dalej jechać do Dukli. Pojawia się mżawka, do tego jakieś 12, może 13 stopni i zaczyna wiać. Teraz przeprawa drogą na Barwinek, a później wybitnymi dziurami na Jaśliska- robi się jasno, ale i tak niewiele widać. W Komańczy opuszczamy Beskid Niski i zagłębiamy się w Bieszczady. Tutaj łatwo nie będzie, mimo tego jedzie się dobrze. Podjazdy są konkretne, ale zjazdy są równie dobre. Docieramy do Cisnej i po krótkim postoju jedziemy dalej, czeka na nas Wetlina i Połoniny- gdzieś skryły się między chmurami, szkoda. Deszcz nie daje o sobie zapomnieć, do tego marzniemy, szczególnie na zjazdach. Po pokonaniu ostatnich serpentyn docieramy do Ustrzyk Górnych. W Kremenarosie jemy zupę, która bardzo skutecznie nas rozgrzewa i daje siłę do dalszych zmagań. Tutaj podejmujemy strategiczną decyzję i rozdzielamy się- z Andrzejem atakujemy 500 km, więc jedziemy dalej swoim tempem, a reszta jedzie ile może.
Do Lutowisk jedzie się fenomenalnie, do tego pojawia się słońce. W Ustrzykach Dolnych skręcamy na Przemyśl, jednak najpierw docieramy do Kuźminy- droga niby bez wielkich podjazdów, ale męczy niemiłosiernie. Docieramy do Birczy, gdzie jeszcze nie wiedziałem, że czeka nas najgorszy odcinek wyjazdu. Na początek ostre serpentyny, a zamiast karkołomnego zjazdu wleczemy się 30 km/ h za ciężarówką, ten zjazd się nam należał! Dalej było nie lepiej, bo ciągle pod górę. Jakieś 350 km i chyba dopadł mnie kryzys, miałem dość, chociaż głowa już nie bolała. W Przemyślu postój- Grzesiek robi mi masaż karku, barków, bo już boli niemiłosiernie. Jak ręką odjął, a po rozluźnieniu nóg poczułem się lepiej. Pora jechać dalej i wcale płasko nie jest, dopiero za Radymnem jest trochę lepiej. W drodze do Jarosławia Andrzej przebija tylne koło. Jest ciemno, my zmęczeni, wzywamy wóz techniczny, a co. W Jarosławiu omijamy obwodnicę niedostępną dla rowerzystów i przez to troszkę zwiedzamy miasto. Kierujemy się na Leżajsk, który omijamy obwodnicą i lecimy na Sokołów Młp.Jest świeżo po deszczu, więc pora na mgłę. W Raniżowie robimy postój z krótką drzemką, zasypiamy podczas jazdy, a to bezpieczne nie jest. Widoczność na kilka metrów, a my po 400 km wykazujemy totalny brak koncentracji. Docieramy jednak do Kolbuszowej, gdzie wjeżdżamy na główną drogę prosto na Rzeszów. Głogów Młp., Rudna Mała, Miłocin i batonik na wjeździe do miasta- tu mnie Andrzej rozwalił. Nareszcie, jedziemy na Rynek. W czasie nie zmieściliśmy się, ale co z tego, może jakbyśmy się wcześniej urwali i jechali po swojemu, to by się udało. Na Rynku powitanie, kilka łyków czegoś mocniejszego dla uczczenia tego wydarzenia i można wracać do domu. Super ekipa i mimo, że pogoda była fatalna, to jakoś to było i się udało przejechać taki kawał drogi. Cztery osoby z ekipy ukończyły etap o długości 400 km- szacun.
Nogi, ręce, barki bolą jak diabli, ale warto było.
W stronę Cisnej © miciu222145
Na podjeździe © miciu222145
Przed zjazdem do Cisnej © miciu222145
Jakiś czas temu znajomy, któremu Andrzej na imię, wpadł na dość karkołomny pomysł. Wyznaczył trasę 500 kilometrową i wyznaczył 24 godzinny limit na jej przejechanie. Większość trasy była nam znana, zapoznaliśmy się z nią podczas dwudniowego rekonesansu. Ostatnio się oszczędzałem, bo nie wiedziałem jak sobie poradzę z tą trasą- z życiówką 241 km nie było najlepiej.
Wróciłem z pracy i próbowałem się przespać, marne 2 godziny lekkiej drzemki- budzę się z bólem głowy. Ile dam radę, tyle przejadę. Spakowałem się i ruszyłem na Rynek- akurat załapałem się na tyły ekipy jadącej na zbiórkę. 8 osób na rowerach, reszta w dwóch samochodach, był m.in. mechanik, masażysta, reporter i kierowcy :D Wybija północ- wyruszamy w stronę Świlczy i dalej aż do Ropczyc, gdzie odbijamy na południe w stronę Wielopola Skrzyńskiego i Wiśniowej, Noc wymaga skupienia podczas jazdy, ale jedzie się dobrze. Przez Frysztak do Lubli i dalej do Jasła. Odbijamy na Nowy Żmigród, by dalej jechać do Dukli. Pojawia się mżawka, do tego jakieś 12, może 13 stopni i zaczyna wiać. Teraz przeprawa drogą na Barwinek, a później wybitnymi dziurami na Jaśliska- robi się jasno, ale i tak niewiele widać. W Komańczy opuszczamy Beskid Niski i zagłębiamy się w Bieszczady. Tutaj łatwo nie będzie, mimo tego jedzie się dobrze. Podjazdy są konkretne, ale zjazdy są równie dobre. Docieramy do Cisnej i po krótkim postoju jedziemy dalej, czeka na nas Wetlina i Połoniny- gdzieś skryły się między chmurami, szkoda. Deszcz nie daje o sobie zapomnieć, do tego marzniemy, szczególnie na zjazdach. Po pokonaniu ostatnich serpentyn docieramy do Ustrzyk Górnych. W Kremenarosie jemy zupę, która bardzo skutecznie nas rozgrzewa i daje siłę do dalszych zmagań. Tutaj podejmujemy strategiczną decyzję i rozdzielamy się- z Andrzejem atakujemy 500 km, więc jedziemy dalej swoim tempem, a reszta jedzie ile może.
Do Lutowisk jedzie się fenomenalnie, do tego pojawia się słońce. W Ustrzykach Dolnych skręcamy na Przemyśl, jednak najpierw docieramy do Kuźminy- droga niby bez wielkich podjazdów, ale męczy niemiłosiernie. Docieramy do Birczy, gdzie jeszcze nie wiedziałem, że czeka nas najgorszy odcinek wyjazdu. Na początek ostre serpentyny, a zamiast karkołomnego zjazdu wleczemy się 30 km/ h za ciężarówką, ten zjazd się nam należał! Dalej było nie lepiej, bo ciągle pod górę. Jakieś 350 km i chyba dopadł mnie kryzys, miałem dość, chociaż głowa już nie bolała. W Przemyślu postój- Grzesiek robi mi masaż karku, barków, bo już boli niemiłosiernie. Jak ręką odjął, a po rozluźnieniu nóg poczułem się lepiej. Pora jechać dalej i wcale płasko nie jest, dopiero za Radymnem jest trochę lepiej. W drodze do Jarosławia Andrzej przebija tylne koło. Jest ciemno, my zmęczeni, wzywamy wóz techniczny, a co. W Jarosławiu omijamy obwodnicę niedostępną dla rowerzystów i przez to troszkę zwiedzamy miasto. Kierujemy się na Leżajsk, który omijamy obwodnicą i lecimy na Sokołów Młp.Jest świeżo po deszczu, więc pora na mgłę. W Raniżowie robimy postój z krótką drzemką, zasypiamy podczas jazdy, a to bezpieczne nie jest. Widoczność na kilka metrów, a my po 400 km wykazujemy totalny brak koncentracji. Docieramy jednak do Kolbuszowej, gdzie wjeżdżamy na główną drogę prosto na Rzeszów. Głogów Młp., Rudna Mała, Miłocin i batonik na wjeździe do miasta- tu mnie Andrzej rozwalił. Nareszcie, jedziemy na Rynek. W czasie nie zmieściliśmy się, ale co z tego, może jakbyśmy się wcześniej urwali i jechali po swojemu, to by się udało. Na Rynku powitanie, kilka łyków czegoś mocniejszego dla uczczenia tego wydarzenia i można wracać do domu. Super ekipa i mimo, że pogoda była fatalna, to jakoś to było i się udało przejechać taki kawał drogi. Cztery osoby z ekipy ukończyły etap o długości 400 km- szacun.
Nogi, ręce, barki bolą jak diabli, ale warto było.
W stronę Cisnej © miciu222145
Na podjeździe © miciu222145
Przed zjazdem do Cisnej © miciu222145
Dystans167.00 km Czas06:19 Vśrednia26.44 km/h VMAX60.00 km/h Podjazdy1200 m
Pora na plan B.
Na początek coś o schronisku Kremenaros. Jedzenie pyszniutkie, obsługa fajna, ale nocleg na sali wieloosobowej, to raczej na jedną noc. Tej nocy praktycznie nie spałem: a to pogaduszki do 2, dziwne budzenie o 3, a o 4 trzeba wstać. Poranek śliczny, słoneczny, ale zimny, ok. 3 stopni było. Cały obolały, ale trzeba jechać, no jak :D Ruszamy w stronę Lutowisk- mgła, słońce i piękne widoki, aż chce się zachłysnąć tym pięknem. Jedzie się dobrze, mimo, że nogi trochę marudzą. W Hoszowie zatrzymujemy się w zajeździe Bieszczadzka Ostoja. Załapaliśmy się na śniadanie, w końcu jest już po 7. 25 zł i szwedzki stół- dawno się tak nie nażarłem, później wygrzewanie się w słoneczku. Zapada decyzja o modyfikacji trasy- deszczu ani śladu, więc chyba za dużo było tym razem. W Ustrzykach odbijamy na Krościenko, dalej odpuszczamy Przemyśl i jedziemy do Birczy. Pogoda się sypie, jest chłodniej, ale nie pada. W Brzusce zaczyna padać, a przed nami ściana deszczu. Ubieramy co mamy w aucie i ogień. Przez Dubiecko docieramy do Bachórza. Pod Semaforem jemy obiad- przemoczeni, zmarznięci, tego nam było trzeba, a jedzenie rewelacyjne. Zbieramy się, na zewnątrz tylko kropi, ale po ok 10 km znowu leje. Jest nam wszystko jedno, jesteśmy już i tak przemoczeni- 70 km w deszczu, lipa po całości. W Budziwoju odbieram bagaże i wracam do domu. Gorący prysznic, to jest to. Trzeba leczyć kontuzje. W wyprawie wzięło udział 9 rowerzystów i 2 osoby w samochodzie. Super ekipa, świetny wyjazd.
Co to był za poranek :)
Lutowiska.
Co to był za poranek :)
Lutowiska.