Dystans127.46 km Teren10.00 km Czas07:18 Vśrednia17.46 km/h VMAX34.00 km/h Podjazdy560 m
Odcinek 190. "Morze Czarne. 8) Dobry Sasha".
Startujemy jak zwykle koło 7:30, na niebie trochę chmur, ale dalej gorąco. Dzisiaj gdyby nie było szutrowych przerywników, to można by paść z nudów. Przed upałem ratujemy się to stacją, to barem, czy innym sklepem. Kierujemy się do miasta Basarabeasca, gdzie znajduje się przejście graniczne. Miasto trochę zamotane, a na niebie pojawiły się złowrogie chmury. Z oddali dało się słyszeć stłumione pomruki burzy- jechaliśmy w jej kierunku. Na przejściu karzą nam jechać, ale chętnych do wbicia pieczątki- brak. Staruszka tam siedząca ostrzega nas przed burzą i mówi, że lepiej autobusem jechać. My tłumaczymy, że taka opcja w grę nie wchodzi. Teraz wjazd na Ukrainę- parę pytań i jedziemy. Ukraina przywitała nas drogą typu "świeże kartoflisko", do tego pod górę. Burza dodawała tylko dramatyzmu. Decydujemy się jechać dalej, chociaż jest cholernie ciężko. Burza już blisko, więc zatrzymujemy się w napotkanej wiosce. Nic się nie dzieje, więc jedziemy. Kawałek ledwie, bo zaczyna kapać. Plac zabaw jest naszą kryjówką, a bezdomny pies, po krótkim mizianiu zostaje naszym przyjacielem. Dobrze, że bar jest blisko- można skoczyć po browara. Nie kapie, więc jedziemy, ale znowu kapie- więc hyc pod daszek studni. Chyba tyle deszczu, pora jechać. Oczywiście walnęło deszczem, kiedy byliśmy na odludziu, nic tylko jechać. Burza jak burza, ale połamanych drzew, to się nie spodziewaliśmy. Do Tarutyne wjeżdżamy w deszczu i robimy postój na dworcu. Przez Krasne :D jedziemy już w słoneczku, ale dalej droga jest tak koszmarna, że ręce opadają. Na naszej drodze znajduje się wioska Veselyi Kut. Podczas postoju pod baro- sklepem pytamy, czy nie można gdzieś rozbić namiotów. Jeden z tutejszych oznajmia, że nie musimy namiotów rozkładać, bo ma duży dom, a mieszka sam. Zawsze to coś nowego. Dom jest zaraz koło sklepu, więc idziemy. Gospodarzem jest właśnie tytułowy Sasha. Były marynarz, którego rozpad ZSRR zastał tu gdzie jest teraz. Dzieci się porozjeżdżały, o żonie nie chciał rozmawiać- dom jest strasznie zapuszczony i biedny. My jednak nie narzekamy i przyjmujemy gościnę. To tutaj odbyłem swój pierwszy lot w kosmos i to nie w byle jakiej rakiecie, a właściwie prysznicu :D Na kolację była krakowska sucha, dobry chleb, solona słonina, papryka, pomidory i cebula. Najedliśmy się, słonina była super. Ogarnęliśmy trochę pokoje i poszliśmy spać.
Ku granicy.
Zmiana kraju.
Poczekalnia.
Znowu czekamy.
Wracamy :D
Miciołke leci na Marsa. Prysznic legitny.
Ku granicy.
Zmiana kraju.
Poczekalnia.
Znowu czekamy.
Wracamy :D
Miciołke leci na Marsa. Prysznic legitny.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze