Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2008
Dystans całkowity: | 1166.05 km (w terenie 281.00 km; 24.10%) |
Czas w ruchu: | 56:15 |
Średnia prędkość: | 20.73 km/h |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 38.87 km i 1h 52m |
Więcej statystyk |
Dystans75.83 km Teren48.00 km Czas04:24 Vśrednia17.23 km/h
Maraton w Przemyślu, czyli walka
Maraton w Przemyślu, czyli walka ze sprzętem i samym sobą.
Dzień rozpoczął się od podróży pociągiem w sporej ekipie do Przemyśla. Tam zapisaliśmy się i pokrążyliśmy trochę po mieście. poznałem w końcu ekipę ze Strzyżowa. Nadeszła chwila startu. Najpierw szybki rozbieg po asfalcie i wjechaliśmy w teren. Na początek długi podjazd i od razu problem- kłucie w żołądku.
Jechałem dalej, nawet sporo osób wyprzedziłem, by na zjeździe stracić wszystko co wywalczyłem.Tym razem zastrajkował sprzęt. Łańcuch spadł i zaklinował się pomiędzy blatem, a ramieniem korby, mimo bolca zabezpieczającego, który tylko utrudniał wydostanie zakleszczonego łańcucha. W końcu udało się i pojechałem dalej. Szybkie zjazdy, podjazdy i sporo błota, czyli to co lubię. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to pojawił się problem Kilka kilometrów przed rozjazdem dopadł mnie skurcz lewej łydki, mimo to, postanowiłem pojechać na dłuższy dystans. Skurcz się uspokoił i po kilku km dogoniłem Norberta, z którym przez chwilę jechałem. Jednak musiałem się zatrzymać, gdy skurcz zaatakował ze zdwojoną siłą. O ściganiu się mogłem zapomnieć, pozostało mi tylko dojechanie do mety, po drodze jednak wyprzedziłem kilka osób. W sumie nie było tak źle, jak na takie problemy. Ogólnie byłem w połowie stawki dystansu Giga.
Czekał mnie powrót do domu i wyjazd do pracy.
Fotka 1
Fotka 2
Ostatnie przygotowania
Dzień rozpoczął się od podróży pociągiem w sporej ekipie do Przemyśla. Tam zapisaliśmy się i pokrążyliśmy trochę po mieście. poznałem w końcu ekipę ze Strzyżowa. Nadeszła chwila startu. Najpierw szybki rozbieg po asfalcie i wjechaliśmy w teren. Na początek długi podjazd i od razu problem- kłucie w żołądku.
Jechałem dalej, nawet sporo osób wyprzedziłem, by na zjeździe stracić wszystko co wywalczyłem.Tym razem zastrajkował sprzęt. Łańcuch spadł i zaklinował się pomiędzy blatem, a ramieniem korby, mimo bolca zabezpieczającego, który tylko utrudniał wydostanie zakleszczonego łańcucha. W końcu udało się i pojechałem dalej. Szybkie zjazdy, podjazdy i sporo błota, czyli to co lubię. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to pojawił się problem Kilka kilometrów przed rozjazdem dopadł mnie skurcz lewej łydki, mimo to, postanowiłem pojechać na dłuższy dystans. Skurcz się uspokoił i po kilku km dogoniłem Norberta, z którym przez chwilę jechałem. Jednak musiałem się zatrzymać, gdy skurcz zaatakował ze zdwojoną siłą. O ściganiu się mogłem zapomnieć, pozostało mi tylko dojechanie do mety, po drodze jednak wyprzedziłem kilka osób. W sumie nie było tak źle, jak na takie problemy. Ogólnie byłem w połowie stawki dystansu Giga.
Czekał mnie powrót do domu i wyjazd do pracy.
Fotka 1
Fotka 2
Ostatnie przygotowania
Dystans15.26 km Czas00:45 Vśrednia20.35 km/h
Dystans31.18 km Teren2.00 km Czas01:31 Vśrednia20.56 km/h
Najpierw na działkę, a później
Najpierw na działkę, a później lajtowo po mieście z Sebą i Jego kolegą, na bulwalach spotkałem Azbesta, śmignąłem przez Lisia/Zalew/Zalesie/Słocinę/Pobitno i tutaj wydarzyła się buba. Zbliżałem się do przystanku, gdy z przeciwka podjeżdżał autobus, otowozrzł drzwi, gdy byłem na końcu autobusu, wyskoczyła jakaś laska, lekko ją drasnąłem i machnąłem kilka fikołków lądując w przeciwnym kierunku na plerach. Oczywiście nic nam się nie stało i pojechałem do domu.
Dystans101.18 km Teren20.00 km Czas04:39 Vśrednia21.76 km/h
Pięknie świeciło słoneczko,
Pięknie świeciło słoneczko, więc pognałem na dłuższa traskę: Rzeszów/Zalew/Zwięczyca-Boguchwała-Budziwój-Hermanowa-Przylasek-węglarki-Lubenki-Wola Błażowska-Błażowa-Folwark-Piekło-Ujazdy-Wyręby-Zagrody-Dynów-dworzec-Bachórz-Szklary-Dylągówka-Hyżne-Borówki-niebieskim szlakiem do Kilenarową, fajnie się jechało w terenie, jakieś 45 na liczniku, a tu kapeć, powietrze zlazło tak szybko, że nie zdążyłem pomyśleć co robić, ale opanowałem maszynę-Matysówka-serpentynką na Zalesie-Zalew/Lisia Góra/dom.
ktoś tu nie lubi chyba rowerzystów
W dole Błażowa
W Dynowie
Niezła maszyna :D
Prawie jak maszynista
Ojojoj, poniszczyło się
ktoś tu nie lubi chyba rowerzystów
W dole Błażowa
W Dynowie
Niezła maszyna :D
Prawie jak maszynista
Ojojoj, poniszczyło się
Dystans6.22 km Czas00:18 Vśrednia20.73 km/h
Dystans44.64 km Teren1.00 km Czas01:54 Vśrednia23.49 km/h
Najpierw w mglisty poranek
Najpierw w mglisty poranek przed 5: Rzeszów/Słocina/Zalesie/Zalew/praca/Kielanówka/Racałwówka-Zwięczyca/Zalew/Zalesie/Słocina/dom.
Dystans3.04 km Czas00:12 Vśrednia15.20 km/h
Dystans53.44 km Teren25.00 km Czas03:41 Vśrednia14.51 km/h
<b>Pogodowa powtórka dnia wczorajszego.
Pogodowa powtórka dnia wczorajszego. Z rana zakleiłem dętkę i pojechaliśmy na trasę, ale tym razem tylko w 7 osób. Maciek i Jacek musieli w piątek wrócić do Rzeszowa, a szkoda, bo tą trasę zapamiętamy na bardzo długo. Już po wyjechaniu z Kacwina zaczął się teren. Droga prowadziła wzdłuż potoku Kacwin w stronę granicy państwa. Na naszej drodze znalazła się rzeka, którą Artur i Dawid pokonali na rowerach, reszta grzecznie maszerowała przez chybotliwą kładkę. Dalej czekała na nas Wielka frankowa i Osturnia. Tutaj znowu dopadła nas ulewa, przed którą zdążyliśmy Si schronić w przydrożnej szopie, która i tak dość poważnie przeciekała :D Po deszczu czekała nas błotna przeprawa w terenie, jednak początek nie zapowiadał tego co się będzie działo później. Znowu mieliśmy nieplanowany postój, czyli schronienie się przed deszczem, a nasza kryjówka była pod mostem Następna na naszej Tarsie była Zdziarska Przełęcz. Tutaj błoto przybrało formę głębokiej brei, w której kapieli zaznała Magda. Oprócz błota, praktycznie cały czas dołował nas baaaardzo długi podjazd. Na jego szczycie ukazała się naszym oczom piękna panorama Tatr. Znowu nastąpiło intensywne focenie i kolejny podjazd na najwyższy szczyt naszej wyprawy, który znajdował się na wysokości 1125m n.p.m. Na górze panowała prawie zima: resztki śniegu i bardzo niska temperatura. Ku naszej uciesze, czekał nas zjazd do miejscowości podspady i znowu postój na obiadek. Następnie pojechaliśmy w stronę granicy i Jurgowa. Wjechaliśmy na niebieski szlak, który i tak później zgubiliśmy, ale sam szlak był genialny. Był to kilkukilometrowy zjazd, z prędkością ok. 50 km/h, choć czasem nie dało się jechać szybciej jak kilka km/h. Dotarliśmy do miejscowości Rzepińska, gdzie usłyszeliśmy o odbywającym się tam festynie, już po chwili gnaliśmy pod górę, by wylądować na imprezie z przepiękną panoramą gór. Chwilkę posłuchaliśmy góralskich przyśpiewek i ruszyliśmy dalej w stronę Przełęczy nad Łapszanką-Łapszanki-Łapszy Wyżnych/Niżnych-Niedzicy-Kacwina. Tego wieczoru rządziła karkówka z grilla. Poszliśmy nawet na jakąś imprezę w remizie :D, ale tylko Marek z Magdą zaczaili klimat i zostali tam chwilkę. Była to nasza ostatnia noc w tym miejscu, rano czekał na powrót do Rzeszowa.
Można i tak
Im wyżej, tym zimniej
Szczyt zdobyty
Takie tam błotko
Można i tak
Im wyżej, tym zimniej
Szczyt zdobyty
Takie tam błotko
Dystans47.42 km Teren10.00 km Czas02:47 Vśrednia17.04 km/h
<b>O poranku z Arturem,
O poranku z Arturem, Dawidem, i Maćkiem poszliśmy poszukać wodospadów i nawet znaleźliśmy, jednak do największego z nich przez chaszcze, kamienie i w ogóle przeszkód nie brakowało. Gdy już do niego dotarliśmy, pofocilismy i trzeba było szukać drogi powrotnej, co wcale łatwe nie było. W końcu zakończyliśmy spacerek i ruszyliśmy na rowerkach. Było chłodnawo, czasem kropiło, ale i słońca nie brakowało. Oto dzisiejsza trasa: Kacwin-Niedzica-Łapsze Nizne/Wyżne-Dursztyn i tutaj się zaczęło, a mianowicie stromy podjazd w terenie. Z kolejnymi metrami okazało się, że nawet prowadzić roweru się nie da, więc co niektórzy zarzucali rowery na ramie niczym worek ziemniaków i ślizgając się na kamieniach brnęli powoli do góry. I co? I jak zwykle opłaciło się, bo widok ze szczytu był przepiękny. Znowu pamiątkowe fotki i ruszyliśmy zjazdem do miejscowości: Krepach-Frydman, ojej, powietrze z przedniego kółka poszło na spacer. Małe dmuchanko :D pod Mini Barem i pojechaliśmy dalej: Falsztyn-długi podjazd, który nas trochę zmasakrował-Niedzica Zamek, tutaj znowu zatrzymaliśmy się i trochę poleżeliśmy, zanabyliśmy oscypki, niektóre z dodatkami :D Nstępnie ruszyliśmy przez Niedzicę do Kacwina. Tego wieczoru rządziły latające kurczaki (Mniam, Mniam), kurczakowe piątale, zjazdy na tyłku po schodach i w ogóle było zacnie :D
Poranne łażenie po wodospadach
Nicym łowiecki
Tu też łatwo nie było
Na szczycie
Wspinaczka do Niedzicy
Niedzica
Poranne łażenie po wodospadach
Nicym łowiecki
Tu też łatwo nie było
Na szczycie
Wspinaczka do Niedzicy
Niedzica
Dystans58.68 km Teren10.00 km Czas02:51 Vśrednia20.59 km/h
<b>Wczesnym rankiem zapakowaliśmy
Wczesnym rankiem zapakowaliśmy się w samochody w następującym składzie: Daniel, Daniel, Dawid, Magda, Maciek, Jacek, Marek, Artur i Ja, a razem z nami pojechały również rowerki. Po kilku godzinach podróży dotarliśmy do Kacwina, który przywitał nas deszczem, jednak po krótkim czasie pięknie się wypogodziło. Po rozlokowaniu się w domku ruszyliśmy na podbój Pienin. Najpierw na asfaltowo przez: Kacwin-Niedzicę-Sromowce Niżne i mijając Trzy Korony dotarliśmy do Czerwonego Klasztoru. Tutaj wjechaliśmy na czerwony szlak wiodący wzdłuż przełomu Dunajca i granicy polsko- słowackiej. Szutrową drogą, lekko w dół jechało się super, jednak bardzo się kurzyło, z czego piesi turyści nie byli zadowoleni. Na szlaku uwagę zwracała ogromna ilość rowerzystów, sporo z nich ciągnęło za swoimi rowerami przyczepki ze swoimi pociechami. Kilka pamiątkowych fotek i pojechaliśmy dalej: Leśnica-Velky Lipnik-Heligovce-Czerwony Klasztor-Majere, tutaj zatrzymaliśmy się na obiadek i obserwowaliśmy jak uczestnicy spływu walczą z kolejną ulewą. Dalszy przebieg trasy: Łysa nad Dunajcem-Niedzica-Kacwin. Gdy większość ekipy już odpoczywała i rozpalała grilla, ja z Dawidem pognaliśmy na okoliczne górki z których rozpościerał się piękny widok na Kacwin. Podjazdy dały nam w tyłek, jednak zabójczy zjazd wynagrodził trudy. Na zjeździe przy prędkości dochodzącej do 35 km/h walczyliśmy z głębokimi koleinami, wielkim kamieniami i badylami, które tylko czekały, by nas sponiewierać- jednak przeżyliśmy. Wieczorem przy kiełbasce omawialiśmy plany na przyszły dzień, no i oczywiście wygłupialiśmy się :D
W drodze do Kacwina
Pod Trzema Koronami
Trochę się kurzyło
Górki były spore
Radek pozuje
W drodze do Kacwina
Pod Trzema Koronami
Trochę się kurzyło
Górki były spore
Radek pozuje